sobota, 20 grudnia 2014

Magiczne miejsce - subiektywnie.

Pamiętacie ulicę Pokątną z cyklu o Harrym Potterze, na której można było kupić wszelkiej maści czarodziejskie artefakty? W naszym mieście też jest taka ulica (tylko nosi inną nazwę ;-) ), a przy niej znajduje się miejsce, dzięki któremu nabiera ona wspomnianego magicznego charakteru.


Drwa trzaskają w kominku, w powietrzu unosi się aromat parzonej kawy, a kurz osiadły na antykwarycznych pozycjach miesza się z zapachem świeżej farby drukarskiej, tworząc niesamowity, wręcz oszałamiający klimat. Lubię tam wracać, a gdy już jestem - żal mi wychodzić. Antykwariat, księgarnia, winiarnia, kawiarnia, kulturalne serce gliwickiej starówki.  

Spoiwem dla tej całej atmosfery, są osoby tam pracujące, te same od lat, które (zdaje się)  po prostu kochają to, co robią. Nie wyobrażam sobie, by było inaczej.
Warsztaty artystyczne wszelkiej maści dla małych i dużych, prelekcje, spotkania autorskie i moje ukochane (adoptowane ;-)) dziecko - cykliczne czytanie książek dzieciom. Julcia i Zosia mają to wpisane w swój "grafik" i ilekroć jesteśmy w pobliżu pytają, czy idziemy poczytać z panią Sonią ;- )



Koneserzy francuskich trunków również nie wyjdą zawiedzeni. O Ich kubki smakowe i edukację winiarską zadbają prawdziwi sommelierzy - Dagmara i Pierre. Zagadnienie dla mnie zupełnie obce, więc nawet nie będę próbował się wypowiadać w tym zakresie, ale miałem okazję nie raz podpatrzeć, z jaką pasją i swadą prowadzą rozmowy z odwiedzającymi Ich klientami.

Gliwice, Plebańska 10 - warto zapamiętać ten adres, bo takich miejsc nie zostało już wiele. W moich oczach jawi się,  niczym samotna wyspa na oceanie wszechogarniającej komercji. Tu naprawdę zatrzymał się czas. 
Pozdrawiam całą ekipę :-)
 
PS Przeczytałem sobie raz jeszcze mój post - brzmi jak sponsorowana laurka ;-) Jestem znany z tego, że mówię to, co myślę. Na głos. Gdyby coś mi "nie leżało", też bym o tym wspomniał. W końcu to tylko subiektywny wpis ;-)


czwartek, 27 listopada 2014

1%

Kochani :- )
Kilka dni temu Fundacja Dzieciom "Zdążyć z Pomocą" zakończyła księgowanie 1% , który zdecydowaliście się podarować Julci podczas wiosennych rozliczeń z fiskusem. Wiem, wiem... zawsze to tak długo trwa, ale by wykluczyć jakiekolwiek pomyłki czas jest tu najlepszym doradcą.
Julcine ulotki rozesłaliśmy wszędzie - rodzina, przyjaciele, znajomi znajomych jak zwykle  - nie zawiedli :- )
Mrówcza, bezinteresowna praca wielu osób przyniosła niespodziewane efekty, których owocem jest niniejszy wpis :- ) 
Przez wzgląd na ochronę Waszych danych osobowych - (Ust. Dz.U. z 2002r. Nr 101, poz. 926.) -  Fundacja przekazuje nam tylko dane o nazwie Urzędu Skarbowego, z którego wpłynęły środki, oraz wysokość przekazanej przez Was kwoty  i dlatego też, w większości pozostajecie dla nas anonimowi. 
Nielicznym, których udało się nam zidentyfikować podziękowałem już osobiście, reszcie podziękuję na łamach tego blogu ;-)
Palcem po mapie - z południa na północ kraju - popłynie rzeka podziękowań :- )
Żywiec,  Bielsko Biała, Cieszyn, Wodzisław Śląski, Rybnik, Mikołów, Gliwice, Zabrze, Bytom, Ruda Śląska, Chorzów, Katowice, Sosnowiec, Jaworzno, Olkusz, Kraków, Nowy Sącz, Dąbrowa Tarnowska, Racibórz, Kędzierzyn Koźle, Krapkowice, Opole, Kluczbork, Lubliniec, Tarnowskie Góry, Częstochowa, Zawiercie, Oleśnica, Wrocław, Kalisz,  Radom, Kozienice, Łódź, Zgierz,  Pruszków, Warszawa, Mińsk Mazowiecki, Leszno, Wolsztyn, Grodzisk Wielkopolski, Zielona Góra, Świecie, Bydgoszcz, Toruń, Brodnica, Działdowo, Nowe Miasto Lubawskie, Tczew, Lębork, Olsztyn, Szczytno, Stargard Szczeciński, Choszczno, Szczecin, Białogard, Kołobrzeg.
Uff... ;- ) 
W imieniu Julci  - wielkie podziękowania! Dzięki Waszej dobrej woli, o przyszłoroczne turnusy rehabilitacyjne nie musimy się martwić. Tak, jak tegoroczne, w całości zostaną sfinansowane z zebranego 1 %. 
 
Może i na nowe buty wystarczy ;- )
 

piątek, 31 października 2014

Październikowy kalejdoskop

Czas płynie nieubłaganie. Dopiero co był początek miesiąca, a tu nie wiadomo kiedy trzeba zerwać ostatnią kartkę z kalendarza. Październik zaczęliśmy z przytupem. W Julcinym przedszkolu - podczas festynu rodzinnego - wystawiliśmy się z kolejnym przedstawieniem dla dzieci. Jak zwykle było wesoło, kolorowo i nie obyło się bez minimalnych improwizacji podyktowanych lukami w pamięci :-) Ideą naszego sezonowego "kółka teatralnego" jest wzajemna integracja, dobra zabawa i przede wszystkim wywołanie uśmiechów na twarzach dzieciaków, pozostałych rodziców i kadry nauczycielskiej (dla której to też jest z naszej strony forma podziękowania za codzienny trud i pomoc, jaką nam niosą w wychowywaniu naszych dzieci). Założenia na razie - póki co - się sprawdzają ;-) Nie jest także bez znaczenia, że i my rodzice świetnie się bawimy podczas prób i samego występu :-)
Tegoroczne przedstawienie zatytułowane było "Troglodyci" i niosło jasny przekaz: uczmy się, bawmy aktywnie, dobrze odżywiajmy i... słuchajmy się Mamy :-) Scenariusz (podobnie zresztą jak i w zeszłym roku) był wypadkową burzy mózgów rodziców i kadry, której to przedstawicielki pilnowały, by projekt nie wymknął się spod kontroli i nie zaczął żyć własnym życiem... ;- )

Dla przypomnienia zdjęcie z poprzedniego występu. Uważny obserwator dostrzeże, iż ekipa praktycznie się nie zmieniła, co jest o tyle ważne, że w tym roku szkolnym, niektóre dzieci występujących "aktorów" są już absolwentami przedszkola i teoretycznie nic już Ich nie wiąże z placówką. Świadczy to rzecz jasna o samym Ośrodku, o jego poziomie i sentymencie jakim darzymy miejsce, w którym nasze dzieci spędziły część swego życia.
Październik to również biegowy debiut taty w I Półmaratonie Gliwickim. Debiut w gruncie rzeczy udany, bo ukończony bez większych kontuzji (na wynik spuśćmy zasłonę milczenia, będzie co poprawiać w przyszłym roku... ;-) ). Dlaczego o tym wspominam? Wraz z ojcem chrzestnym Julci pobiegliśmy w specjalnie zaprojektowanych koszulkach technicznych, sygnowanych adresem Julcinego bloga.
Każda forma zareklamowania się jest dla nas istotna. Jeżeli na ponad tysiąc osób startujących, na napis zwróciła uwagę co setna (a miałem kilka pytań), mogę uznać to za sukces.
Podczas biegu mieliśmy również możliwość zrobić coś więcej. Biec nie tylko dla Julci, nie tylko dla siebie, ale także w celach charytatywnych. Partner biegu, Fundacja PKO BP mająca pod swoimi skrzydłami piętnastomiesięczną Majeczkę z Żor, postanowiła przekazać na Jej leczenie kwotę dwudziestu tysięcy złotych. Warunek był jeden. Przynajmniej czterdzieści osób pobiegnie ze specjalnym identyfikatorem na plecach. Po biegu okazało się, że pobiegło 625 osób, w tym nasza dwójka :-)

Na deser zostawiam Was z IMAX - ową Juleczką. Zdjęcie wykonała Jej wychowawczyni podczas niedawnej wycieczki do kina (bardzo dziękuję za możliwość udostępnienia). Jak widać - seans był udany ;- )
PS Płyną już do mnie sygnały o 1% przekazanym przez Was na wiosnę. Kwoty księgowane są powoli na specjalnym Julcinym subkoncie w Fundacji Dzieciom "Zdążyć z Pomocą". Sądzę, że w kolejnym wpisie będę mógł się już z Wami podzielić dobrą nowiną i podziękować. Księgowanie, póki co, trwa... :-)

niedziela, 12 października 2014

Tato, gdzie jedziemy? - autorefleksja.

Panu Piotrowi Kowalczykowi - za okazaną pomoc, pamięć o Julci i w ogóle  za wszystko - serdeczne podziękowania!!! Przekazana darowizna zasiliła specjalne Julcine subkonto w Fundacji Dzieciom "Zdążyć z Pomocą" i oczywiście dopiszemy ją w poczet przyszłorocznych turnusów rehabilitacyjnych :- )

Jestem świeżo po lekturze niesamowitej książki Jeana Louisa Fourniera "Tato, gdzie jedziemy?". Jest to bardzo osobisty zapis życia z dwójką niepełnosprawnych dzieci. Zapis o tyle ciekawy, że pisany z perspektywy ojca - co rzadkie - i co równie nietypowe, podszyte specyficznym poczuciem humoru autora. Taka narracja może nie każdemu się podobać, ale mnie przypadła do gustu, być może dlatego, że w lekturze odnalazłem sporo własnych przemyśleń czy działań, ale również i zachowań Julci. Nie wchodząc za bardzo w szczegóły - gość nie miał w swym rodzicielskim życiu lekko. Nikt, kto jest rodzicem dziecka niepełnosprawnego - nie ma. Jeżeli przypadłość nie jest chorobą (która z założenia jest do wyleczenia, a przynajmniej istnieje cień szansy), tylko np. wadą genetyczną (której, nie da się po prostu "wyjąć" z ciała, za pomocą farmakologii), pozostaje tylko jej akceptacja. Jeżeli nie mogę czegoś zmienić w tej kwestii, nie mam na to wpływu, to akceptuję wadę (chociaż jej nie lubię w dziecku, które kocham całym sobą) i staram się pomóc najlepiej jak potrafię. Czy poprzez żmudną rehabilitację (w przeróżnej postaci), czy też poprzez otaczanie siebie i dziecka -  dobrymi, bezinteresownymi ludźmi. Jula poza tym, że jest dzieckiem niepełnosprawnym, jest też po prostu... dzieckiem. Z takimi samymi zainteresowaniami i potrzebami jak Jej zdrowi rówieśnicy. Tak samo jest z nami, rodzicami. Oprócz tego, że jesteśmy rodzicami dzieci niepełnosprawnych, jesteśmy także rodzicami w ogóle, mężami, synami, przyjaciółmi, sąsiadami, etc...
Jasne - 99% czasu absorbuje praca i zabawa z dzieckiem. Codzienna rehabilitacja, planowanie  - czasem pół roku, rok do przodu -  mimo tego, że każdy kolejny dzień weryfikuje te nasze plany. Zostaje 1%, który jest takim swoistym wentylem bezpieczeństwa - miejscem na własne zainteresowania. Ale one muszą być, bo inaczej wpadniemy w jakieś błędne koło.
Ton w jakim została napisana książka "Tato, gdzie jedziemy?", również jest takim właśnie wentylem. Jestem głęboko przekonany, że za tą fasadą lekkiego, czasem prześmiewczego tonu, kryje się postać wrażliwej osoby autora i hektolitry wylanych łez. Dość specyficzne poczucie humoru pozwala mu podnieść rękawicę rzuconą przez los i z podniesioną głową walczyć z codziennością. To Jego sposób, by nie załamać się. Co przyjdzie dzieciom niepełnosprawnym z rozpaczających rodziców? Oczywiście, jest czas na łzy. Musi być. U mnie również był. Wynikał z zaskoczenia, nieznajomości tematu, z wcześniejszego zadufania, z potarganej w jednej chwili wiary w możliwość przenoszenia gór. Szybko minął. Nie było miejsca na rozpacz, na żal. Trzeba było wziąć się za siebie - dla siebie, ale i dla dziecka.
Znów wierzę, że mogę namieszać w krajobrazie ;- ) Motorem napędowym jest Jula.

PS Nie zalałem kawą, nie zalałem zupą, nie zalałem łzami... Dziękuję za ważną książkę w moim życiu - oddam osobiście. Kiedyś. Nic nie jest tylko czarne, ani tylko białe.

sobota, 6 września 2014

Funny Horse - hipoterapia

Od początku wakacji bierzemy udział w zajęciach z hipoterapii organizowanej przez Fundację Funny Horse  prowadzoną przez państwo Żanetę i Łukasza Pluta ze Starej Kuźni k/ Kędzierzyna Koźla. 
Od pierwszych zajęć  towarzyszy nam iście rodzinna atmosfera, pełen profesjonalizm, zaangażowanie i co równie istotne - niegasnący uśmiech :- )

 

W ramach tego samego projektu dzisiejszy dzień spędziliśmy na festynie, którego tematem przewodnim był oczywiście... koń ;-)
 Tworzyliśmy plakaty (tata trochę pomagał... ;-) ), jeździliśmy bryczką, słuchaliśmy wykładu pana leśniczego, a na koniec stworzyliśmy samodzielnie koszulkę z motywem przewodnim ;-)
W wolnych chwilach Jula  rzucała patyk psu, a ten dzielnie wskakiwał po niego do pobliskiego stawu. Kto by pomyślał, że tak prosta zabawa może przynieść tyle radości, a sam moment, w którym Jula wybuchała śmiechem na widok otrzepującego się z wody psa - bezcenny.
 
To było pożegnanie lata w iście królewskim stylu. Dziękujemy!

niedziela, 24 sierpnia 2014

Neuron Małe Gacno - wspomnienie z turnusu

Serdeczne podziękowania na ręce Pana Wojciecha Adamczewskiego, za przekazaną  na Julcine subkonto darowiznę. Zaksięgowana kwota już znalazła swoje przeznaczenie - dołożymy ją do przyszłorocznego, zimowego turnusu w Małym Gacnie. Jeszcze raz bardzo, bardzo dziękujemy w imieniu Julci :-)

Małe Gacno - położone w sercu Borów Tucholskich. Cisza, spokój - wymarzone warunki do rehabilitacji. W tym roku "Neuron" przywitał nas po raz drugi. Po rewelacyjnym turnusie w zimie, przyszła pora na letnią wyprawę i... znów niczym nas nie zaskoczono :-) Tak samo dobra rehabilitacja, opieka, kuchnia... ;-)

Rehabilitacja ruchowa pod czujnym okiem pani Pauliny - dziękujemy!
 
Hipoterapia z paniami: Kasią i Anią.
 
Fawor - oaza cierpliwości (jak i pan Tomek ;-) ) 
 
Terapia wzroku, terapia zajęciowa, praca nad motoryką małą, zajęcia z panią psycholog, odwiedziny alpak - każda położona cegiełka tworzy mocny mur.
PS Nasz nowy zakup. Jula z miejsca pokochała jazdę. Niestraszne były nam ostępy leśne, bezdroża, łąki. Łapiemy formę przed jesienną słotą :-)
 
 
 
A na deser Zosia podczas lekcji Nordic Walking - prowadzonej rzecz jasna przez Tatę ;-)
 
 

czwartek, 19 czerwca 2014

Zaździerz „12 Dębów”

Kochani - za nami turnus rehabilitacyjny w rewelacyjnym ośrodku „12 Dębów” w Zaździerzu k/ Płocka. Bez Waszego wsparcia, bez Waszego daru 1%, nie było by nas na tym turnusie - dziękujemy :-) Pisałem w poprzednim poście o ogromie zajęć, jakie objęły Julcię, więc nie będę się powtarzał, ale w tym miejscu podziękuję wspaniałym terapeutom, którzy z Nią pracowali.
Pani Agnieszka - zajęcia na basenie to była wspaniała przygoda!
Pani Marta - rehabilitacja ruchowa.
Pani Ola - terapia ręki i zajęcia na sali doświadczania świata.
Pani Ania - popołudniowy blok ćwiczeń na sali.
A także pani Basia - zajęcia logopedyczne, panie pedagog Aga i Ania, pani Dorota z SI.
Dwa tygodnie zleciały nam bardzo szybko, nie mieliśmy wiele czasu na leniuchowanie, a wolne chwile spędzaliśmy wspólnie na spacerach, zabawach, wycieczkach rowerowych i krajoznawczych ;-)
 
 
Tutaj ćwiczymy Nordic Walking :- )
 
 Tu z Marcinem na wspólnej wyprawie rowerowej :- )
 
Tutaj w szerszym gronie -  mm, Lusi, Lisu i dzieciaki :-)
 
A za to zdjęcie Aniakowa powinna dostać nagrodę - uchwycić w kadr taką chwilę i zapisać ją na zawsze na kliszy - zwłaszcza, gdy się robi to bez okularów... Bezcenne! :-)
Dziękuję wszystkim współturnusowiczom za świetną atmosferę, a szczególnie Lusi za wspólną podróż i treningi. Naładowałem akumulatory! :-)
Dziękuję za nowe znajomości... ;-)
W drugim tygodniu turnusu odbył się pomarańczowy zlot. O nim szerzej w następnym poście ;-) 
 
PS Zdjęcia z różnych nośników, jedne moje, inne ,,pożyczyłem" od Marty i Michała :-)

sobota, 31 maja 2014

Turnus w Zaździerzu - półmetek

Za nami pierwszy tydzień pobytu Julci na turnusie rehabilitacyjnym w ośrodku ,,12 Dębów'' w Zaździerzu. Czas płynie nam tu niesamowicie szybko.  Julia poza rehabilitacją w wodzie i ćwiczeniami ogólnousprawniającymi, ma także zajęcia z panią pedagog, panią logopedą, integrację sensoryczną, terapię ręki oraz salę doświadczania świata ( na której to ostatnio śpiewała do mikrofonu ,,Dzisiaj w Betlejem''... ;-)  ).
Jedne zajęcia gonią drugie, a czas wolny staramy się również spędzać aktywnie. Korzystamy z dobrodziejstw słonecznych promieni i kręcimy się po okolicy na rowerze, a nawet - co jest moim priorytetem w tym roku - oswajam Julę z kijami Nordic Walking. Za nami pierwsza lekcja. Pełna zabawy, śmiechu, ale też ciągłego upominania ,,Jula nie biegamy z kijami''. Będzie ciężko. Dużo pracy, czasu i hektolitry cierpliwości trzeba będzie w to włożyć, ale... widzę możliwości :-)  W myśl zasady, że kto chodzi w ogóle, równie dobrze może chodzić z kijami ;-) 









 
PS Pozdrawiamy z półmetka ;-)


środa, 7 maja 2014

"Podróż za jeden uśmiech" - retrospekcja

W kwietniu wybrałem się z Julą do Zespołu Szkół Ogólnokształcących nr 7 w Gliwicach (czyli do Jej potencjalnej przyszłej szkoły) na coroczną zabawę integracyjną. W porównaniu do zeszłego roku tej wizycie nie towarzyszyły już żadne obawy, czy jakakolwiek niepewność z mojej strony. Podszedłem do tematu zadaniowo. Przyjść, dobrze się bawić z Julą i dopilnować, by  i Jula dobrze się bawiła z tatą i innymi uczestnikami zabawy ;-) Oczywiście nie musiałem jej namawiać nawet przez chwilę ;-)
 
Organizatorki zadbały o świetną - prawie rodzinną atmosferę, co z resztą chyba widać na zdjęciach, które "ukradłem" ze strony szkoły ;-) 
 
 




 
Staram się na razie za bardzo nie wybiegać myślami w przyszłość. Czas pokaże, czy Jula będzie kończyć tę szkołę, czy inną (alternatywy za bardzo nie ma). Jasne, że gdzieś tam z tyłu głowy kołacze się świadomość, że może jeszcze rok, może nieco więcej - trzeba będzie pożegnać to, co znamy i wyruszyć na wyprawę w nieznane. Ale jeszcze nie teraz...
 
PS Pozdrawiam przedturnusowo :-)

czwartek, 10 kwietnia 2014

Pięć, czy sześć...

Dziś trochę egoistycznie - o sobie :-)
Do napisania poniższego tekstu skłoniła mnie niedawna wizyta w mojej rodzimej MBP. Nie zdawałem sobie wcześniej sprawy, ale okazuje się, że biblioteki są zamykane. Zwłaszcza te dziecięce. Z jednej strony niby społeczeństwo wiecej czyta (wbrew powszechnym opiniom, że książki są tylko kupowane i odkładane na regał), z drugiej (widzę to po sobie, po swojej rodzinie) przestaliśmy korzystać z dobrodziejstw bibliotek. Staliśmy sie zamożniejsi i wygodniejsi. Kupujemy w księgarniach, w internecie, dla siebie, na zawsze. Owszem są takie pozycje, do których się wraca, ale ile książek zalega nam na półkach, przeczytane raz tylko, tego chyba nikt nie zliczy. Biblioteka to nie tylko miejsce, w którym można wypożyczyć książkę, ebooka, czy prasę. To serce kulturalne dzielnicy.
Kilka lat temu zapisałem Julę do tej właśnie biblioteki, pora na Zosię. Jasne, samo zapisanie nie wystarczy - trzeba chodzić regularnie. Powiem Wam, że jako element składowy wychowania i edukacji dziewczynek, to jest całkiem niezły plan  na najbliższy czas. Jeżeli będzie dobrze wykonany, być może i na resztę Ich życia.
 

 

Pięć najważniejszych książek mojego dzieciństwa

(z komentarzem)

 

Gdy miałem cztery lata, rodzice zapisali mnie do Miejskiej Biblioteki Publicznej, mieszczącej się obok szkoły podstawowej, do której chodziła moja starsza siostra, a później również i ja, z drugą siostrą – bliźniaczką. Zapewne przy okazji zapisywania starszej córki, zdecydowali za jednym zamachem zapisać pozostałe dzieci. Chwała im za to.

Dość szybko nauczyłem się czytać. Mając sześć – siedem lat czytałem już bardzo składnie i co ważne, lubiłem to robić. W domu zamiłowania do książek nikt nie negował, chociaż nie pamiętam rodziców z lekturą w ręku. Być może lata osiemdziesiąte – czas, w którym chodziliśmy do szkoły, a rodzice łapali się wszystkiego, by wykarmić naszą trójkę – nie sprzyjał czytelnictwu w rodzinach robotniczych.

Nie pamiętam pierwszej samodzielnie przeczytanej książki. Mogło to być coś z serii „Poczytaj mi Mamo”, lub jakieś wiersze Brzechwy, czy Tuwima. Pamiętam swoją fascynacje komiksem, która współistniała na równi z zamiłowaniem do książek. „Kajko i Kokosz” Christy, „Tytusy” Papcia Chmiela, „Kleks” Szarloty Pawel, „Binio Bill” Wróblewskiego, czy grafiki Baranowskiego, dały podstawę pod późniejsze przygody z „Yansem”, czy „Thorgalem” Rosińskiego. Gdzieś tam, po drodze „Kapitan Kloss”, który też miał swój epizod w kształtowaniu mojego czytelnictwa.

Pięć najważniejszych książek? Jakimi kategoriami się kierować? Dla każdego, co innego jest ważne.

Bez oddawania palmy pierwszeństwa żadnemu z poniższych tytułów spróbuję wymienić kilka pozycji, które wyryły mi się w pamięci na tyle, że wracam do nich po latach. Są to książki, jakie stoją dziś na półce moich dzieci. Mam nadzieję, że ukształtują Je tak samo, jak ukształtowały mnie.

Astrid Lindgren „Bracia Lwie Serce” – czytana w dzieciństwie, przepiękna opowieść o miłości braterskiej, przyjaźni, lojalności.

Maria Krüger „Karolcia” – bodaj pierwsza powieść fantastyczna, jaka wpadła mi w ręce. Magiczny, błękitny koralik, który spełniał życzenia. Któż nie chciał mieć takiego? Tak jak czarodziejskiego pierścienia z czechosłowackiego serialu „Arabela”.

Jadwiga Hartwig – Sosnowska „Za półką z książkami” – zbiór opowiadań o stworzeniach zamieszkujących nasze domy, pomagających skrycie ludziom w codziennych obowiązkach. Z rewelacyjnymi ilustracjami Jerzego Flisaka.

Anna Lewkowska „Mechaniczny Rycerz” – opowieść o robocie ukrytym w średniowiecznej zbroi, który zostaje wysłany w przeszłość, wprost z XX wiecznego mieszkania polskiego naukowca. Pierwsza moja przygoda z podróżami w czasie.

Hans Christian Andersen – „Baśnie” – grube tomiszcze własności mojej starszej siostry. Pełne niesamowitych krótkich opowiadań, gdzie świat miał dwie barwy: czarna i białą, bez odcieni szarości. Zło było złem, dobro dobrem.

Jan Parandowski „Przygody Odyseusza” – lektura szkolna, do której zawsze lubiłem wracać. Pierwsze zetknięcie z Mitologią i z klimatami awanturniczo przygodowymi.

Tak naprawdę każda z tych książek pozostawiła po sobie ślad. Dała podwaliny po późniejsze zainteresowanie Bahdajem, Nienackim, Niziurskim, Ożgowską, Chmielewską, Musierowicz, później Tolkienem, Sapkowskim, Pratchettem, Lewisem, czy Martinem.

Nadal czytam dużo – różnych rzeczy. Od poezji, po ciężką literaturę faktu. Lubię to.

Ostatnio dzieciom - odkrytą przeze mnie niedawno – Joannę Papuzińską i Jej „Nasza mama czarodziejka”. Dziewczynki są zachwycone. Tata również. Jeszcze wiele do odkrycia przede mną.

Jacek (1977)
 
Ot, taka osobista wycieczka w przeszłość :-)

piątek, 21 marca 2014

Światowy Dzień Zespołu Downa

Za nami obchody Światowego Dnia Zespołu Downa. Nie planowaliśmy w tym roku jakiś szczególnych fajerwerków, ale życie zweryfikowało nasze plany. 
Tym razem World Down Syndrome Day zbiegł się w czasie z organizowanym koncertem charytatywnym Gliwickiego Centrum Edukacyjno - Rehabilitacyjnego, w którego strukturach znajduje się Julcine przedszkole.
Cały dochód z koncertu przeznaczany jest na potrzeby podopiecznych GCER-u, ale nie o same pieniądze tu chodzi. Hasło przewodnie wszystkich dotychczasowych koncertów brzmi "Tu jesteśmy!".
Tu jesteśmy! - pamiętajcie o nas zawsze, nie tylko przy rozliczaniu PIT-ów, raz w roku.  
Tu jesteśmy! - nie omijaj nas wzrokiem. Nie różnimy się tak bardzo od Ciebie.
Tu jesteśmy! - jest w naszym mieście miejsce, w którym spotkasz ludzi potrafiących pomóc Tobie i Twojemu dziecku.
Tu jesteśmy! - ...
 
Tegoroczną gwiazdą koncertu była grupa Mistic. To takie nasze rodzime Backstreet Boys, tylko z mniej skomplikowanym układem choreograficznym... ;-)
Zanim na scenie pojawili się energetyczni* faceci rodem z "Arrow", deski estrady opanowała najmłodsza grupa przedszkolna, w której szeregi na dwa dni przed koncertem została wcielona nasza Julka :-) Dzieciaki dały niesamowity popis, nie było chyba na sali nikogo, komu by się nie zakręciły  w oczach łzy wzruszenia. Czapki z głów przed paniami, które przygotowywały grupę do występu.  Na osobną uwagę zasługuje doskonała dekoracja tła (to pewnie robota pani Agnieszki B. ?).
 
Zostaliśmy chwilę na koncercie, ale że życie - jak to one - gra znaczonymi kartami, zmuszeni byliśmy się ewakuować, bo "posypała" nam się Julka. Ta jak już choruje, to całą sobą.

Z Julą jest tak- zakładam, że z każdym zespołowcem jest tak samo -, że jak coś robi, to tylko na 100%. Tak, jest ze wszystkim, nie tylko z chorowaniem. U Niej nie ma udawanych emocji. Płacz to jest zawsze wielka tragedia, choćby tylko bolało kolano po upadku, albo Zosia coś zabrała... Uśmiech, radość również. Kto chociaż raz widział śmiejącą się Jule, wie o czym mówię... ;-)
 
Zostawiam Was z niesamowitym filmem stworzonym specjalnie na Światowy Dzień Zespołu Downa. Tu też wszystkie emocje są autentyczne.
 
 
 
 
PS Taką piękną niespodziankę zrobiły dziś Julce  (i mnie  :-) ) panie z Jej przedszkolnej grupy. Czasami tak niewielki gest może sprawić komuś mnóstwo radości. Wystarczy chcieć...
 
 
 
 (na "jedenastej" Jula, dalej na prawo zgaduję: p. Władzia, p. Basia, p. Ania, p. Monika)
 
* ;-)

piątek, 31 stycznia 2014

"Śnieg zaczął padać tego, a tego dnia. I już nigdy nie przestał..."

Jakieś pół roku temu oglądałem na DVD kanadyjską "Kolonię", postapokaliptyczną wizję życia "po", gdzie biel była wszechobecna.  Od prawie dwóch tygodni czujemy się tak samo  - zdominowani przez ciągle przybywający śnieg, narastające zaspy, wiatr wciskający się w każdą szczelinę. Prawie odcięci od reszty świata, gdzieś w sercu Borów Tucholskich...
:-)
Powoli kończy się turnus w Małym Gacnie. Dzięki Wam - Waszym 1% wpłatom, czy darowiznom - mogliśmy zabrać Julcię na turnus do terenowego oddziału bydgoskiego "Neurona".
Psy, konie, codzienna gimnastyka, ćwiczenia poprawiające wzrok, motorykę dłoni, czy praca z psychologiem to Jej chleb powszedni od prawie dwóch tygodni. Fotorelacja po powrocie do domu, bo tutaj internet odmawia posłuszeństwa przy przesyłaniu zdjęć (może z powodu tego śniegu... ;-) ).
 
Końcówka roku okazała się trochę burzliwa (choroby, szpitale w rodzinie), ale na szczęście wychodzimy już na prostą. Nie brakowało rzecz jasna i pozytywnych akcentów. Jednym z nich było zaproszenie na poranki z książką do zaprzyjaźnionego antykwariatu, ale na pewno będzie o tym osobny wpis.
No i Jula skończyła siedem lat! :-)
 
Pozdrawiamy z zaśnieżonego Małego Gacna :-)