czwartek, 10 kwietnia 2014

Pięć, czy sześć...

Dziś trochę egoistycznie - o sobie :-)
Do napisania poniższego tekstu skłoniła mnie niedawna wizyta w mojej rodzimej MBP. Nie zdawałem sobie wcześniej sprawy, ale okazuje się, że biblioteki są zamykane. Zwłaszcza te dziecięce. Z jednej strony niby społeczeństwo wiecej czyta (wbrew powszechnym opiniom, że książki są tylko kupowane i odkładane na regał), z drugiej (widzę to po sobie, po swojej rodzinie) przestaliśmy korzystać z dobrodziejstw bibliotek. Staliśmy sie zamożniejsi i wygodniejsi. Kupujemy w księgarniach, w internecie, dla siebie, na zawsze. Owszem są takie pozycje, do których się wraca, ale ile książek zalega nam na półkach, przeczytane raz tylko, tego chyba nikt nie zliczy. Biblioteka to nie tylko miejsce, w którym można wypożyczyć książkę, ebooka, czy prasę. To serce kulturalne dzielnicy.
Kilka lat temu zapisałem Julę do tej właśnie biblioteki, pora na Zosię. Jasne, samo zapisanie nie wystarczy - trzeba chodzić regularnie. Powiem Wam, że jako element składowy wychowania i edukacji dziewczynek, to jest całkiem niezły plan  na najbliższy czas. Jeżeli będzie dobrze wykonany, być może i na resztę Ich życia.
 

 

Pięć najważniejszych książek mojego dzieciństwa

(z komentarzem)

 

Gdy miałem cztery lata, rodzice zapisali mnie do Miejskiej Biblioteki Publicznej, mieszczącej się obok szkoły podstawowej, do której chodziła moja starsza siostra, a później również i ja, z drugą siostrą – bliźniaczką. Zapewne przy okazji zapisywania starszej córki, zdecydowali za jednym zamachem zapisać pozostałe dzieci. Chwała im za to.

Dość szybko nauczyłem się czytać. Mając sześć – siedem lat czytałem już bardzo składnie i co ważne, lubiłem to robić. W domu zamiłowania do książek nikt nie negował, chociaż nie pamiętam rodziców z lekturą w ręku. Być może lata osiemdziesiąte – czas, w którym chodziliśmy do szkoły, a rodzice łapali się wszystkiego, by wykarmić naszą trójkę – nie sprzyjał czytelnictwu w rodzinach robotniczych.

Nie pamiętam pierwszej samodzielnie przeczytanej książki. Mogło to być coś z serii „Poczytaj mi Mamo”, lub jakieś wiersze Brzechwy, czy Tuwima. Pamiętam swoją fascynacje komiksem, która współistniała na równi z zamiłowaniem do książek. „Kajko i Kokosz” Christy, „Tytusy” Papcia Chmiela, „Kleks” Szarloty Pawel, „Binio Bill” Wróblewskiego, czy grafiki Baranowskiego, dały podstawę pod późniejsze przygody z „Yansem”, czy „Thorgalem” Rosińskiego. Gdzieś tam, po drodze „Kapitan Kloss”, który też miał swój epizod w kształtowaniu mojego czytelnictwa.

Pięć najważniejszych książek? Jakimi kategoriami się kierować? Dla każdego, co innego jest ważne.

Bez oddawania palmy pierwszeństwa żadnemu z poniższych tytułów spróbuję wymienić kilka pozycji, które wyryły mi się w pamięci na tyle, że wracam do nich po latach. Są to książki, jakie stoją dziś na półce moich dzieci. Mam nadzieję, że ukształtują Je tak samo, jak ukształtowały mnie.

Astrid Lindgren „Bracia Lwie Serce” – czytana w dzieciństwie, przepiękna opowieść o miłości braterskiej, przyjaźni, lojalności.

Maria Krüger „Karolcia” – bodaj pierwsza powieść fantastyczna, jaka wpadła mi w ręce. Magiczny, błękitny koralik, który spełniał życzenia. Któż nie chciał mieć takiego? Tak jak czarodziejskiego pierścienia z czechosłowackiego serialu „Arabela”.

Jadwiga Hartwig – Sosnowska „Za półką z książkami” – zbiór opowiadań o stworzeniach zamieszkujących nasze domy, pomagających skrycie ludziom w codziennych obowiązkach. Z rewelacyjnymi ilustracjami Jerzego Flisaka.

Anna Lewkowska „Mechaniczny Rycerz” – opowieść o robocie ukrytym w średniowiecznej zbroi, który zostaje wysłany w przeszłość, wprost z XX wiecznego mieszkania polskiego naukowca. Pierwsza moja przygoda z podróżami w czasie.

Hans Christian Andersen – „Baśnie” – grube tomiszcze własności mojej starszej siostry. Pełne niesamowitych krótkich opowiadań, gdzie świat miał dwie barwy: czarna i białą, bez odcieni szarości. Zło było złem, dobro dobrem.

Jan Parandowski „Przygody Odyseusza” – lektura szkolna, do której zawsze lubiłem wracać. Pierwsze zetknięcie z Mitologią i z klimatami awanturniczo przygodowymi.

Tak naprawdę każda z tych książek pozostawiła po sobie ślad. Dała podwaliny po późniejsze zainteresowanie Bahdajem, Nienackim, Niziurskim, Ożgowską, Chmielewską, Musierowicz, później Tolkienem, Sapkowskim, Pratchettem, Lewisem, czy Martinem.

Nadal czytam dużo – różnych rzeczy. Od poezji, po ciężką literaturę faktu. Lubię to.

Ostatnio dzieciom - odkrytą przeze mnie niedawno – Joannę Papuzińską i Jej „Nasza mama czarodziejka”. Dziewczynki są zachwycone. Tata również. Jeszcze wiele do odkrycia przede mną.

Jacek (1977)
 
Ot, taka osobista wycieczka w przeszłość :-)