środa, 13 września 2023

Babie lato

Mimozami jesień się zaczyna i żółcią podpala ogrodyPrzez szeroko zamknięte drzwi leniwie sączy się dzieńW sieni unosi się zapach pustych kopert i otulony szalem wiatru zagubiony liść. Podnoszę go spod nóg i patrzę przez wyzutą z chlorofilu pajęczynę nerwów prosto w słońce. Cieszę oczy refleksami tańczącymi w półmroku oraz ciepłem rozlewającym się na twarzy. Gdzieś niedaleko przetacza się burza w szklance wody. Jej echo odbija się czkawką i od ścianKtoś ewidentnie siał wiatr i teraz zbiera plony. Jeszcze chwila i po żniwachPora na dożynki.

Są w życiu takie momenty, gdy uczestniczysz w czymś ważnym, zdajesz sobie sprawę z wyjątkowości chwili i rangi wydarzenia, ale do końca nie rozumiesz na co patrzysz, bo nie mieści się to w ramach w jakich zwykle się poruszaszObjawienie spływa powoli. Sączy się do umysłu dawkując prawdę, że do patrzenia używasz złego organu. Tu szkiełko i oko na nic się nie przyda. Klucz do zrozumienia leży w innym miejscu.

W ubiegłą sobotę mieliśmy okazję zmierzyć się z tym doświadczeniem podczas premiery spektaklu "Freak Show" wystawianego na deskach Teatru Miejskiego w GliwicachNie od razu pojęliśmy, że pod maską koronkowo przygotowanego przedstawienia kryje się lustro, w którym nie zawsze mamy ochotę się przeglądać. To tak, jakby oglądać film, który już się kiedyś widziało. Niby fabuła jest znana, ale nie wszystko pamiętasz. Po chwili się orientujesz, że to kadry z Twojego życia. Katharsis. Unikalne wrażenie. Warte, by poczuć je na własnej skórze. Nawet jeśli momentami po plecach przebiega dreszcz. Znów teatr uczy nas żyć. Pewnie dlatego, że życie nas uczy udawać.

A może to wszystko pozory? Może - za narratorem spektaklu - daliście się Państwnabrać ? Nie ma jednoznacznej odpowiedziTo, w którym momencie kurtyna opada, definiuje, czy mamy do czynienia z farsą, czy z dramatem. Każdy widzi co innego. Zamknij oczy i spójrz jeszcze raz.

(fot. Jadwiga Janowska)

Mimozami jesień się zaczyna. Nawet jeśli to tylko nawłoć ;-) 

niedziela, 20 sierpnia 2023

Obiektywizm obiektywu

Wakacje zmierzają powoli ku mecie. Do końca kalendarzowego lata został co prawda jeszcze miesiąc, ale dziś rano widziałem pierwszą zalegającą leniwie w parowach mgłę, a taki widok, to już jaskółka jesieni. Pora wziąć się za porządki. Także i w tym miejscu.

Ostatnie dwa tygodnie Julka ciężko pracowała. Nie była to sezonowa praca, jaką zwykle młodzież w Jej wieku podejmuje, by nabyć umiejętność nawigowania meandrami ekonomii. To coś więcej. Tu poświęcony czas i włożony w rozwój trud pozwoli Jej nie zgubić się na zawiłych ścieżkach życia. Turnus rehabilitacyjny. Harówka, chociaż na zdjęciach tego nie widać. Julka na każdym się uśmiecha i nie jest to wymuszony grymas skierowany do schowanego za obiektywem fotografa. To prawdziwe emocje. Niebagatelna w tym zasługa terapeutów, pod których skrzydłami trenowała ciało i umysł. Najlepsza kadra w kraju. Bo tylko na taką zasługuje.

Ktwie, ten wie ;-)

Dziękujemy obsadzie Ośrodka Rehabilitacji i Hipoterapii Neuron w Małym Gacnie, w którego gościnnych progach od dekady z okładem Julka pracuje nad lepszym jutrem. Do zobaczenia zimą.

Ostatni dwutygodniowy pobyt na turnusie rehabilitacyjnym w całości został sfinansowany z zasobów zgromadzonych na dedykowanym Julce subkoncie w Fundacji Dzieciom „Zdążyć z Pomocą”. Wpływają na niego środki przekazywane przez Was, z których to - po udokumentowaniu zasadności ekspensu – Julka korzysta. Głęboko wierzę i zawsze powtarzam, że to jest bardzo dobrze ulokowana inwestycja.

Z całego serca dziękujemy i nadal polecamy się Waszej pamięci 💙

Niebawem zabrzmi pierwszy szkolny dzwonek, a wraz z nim powróci kołowrotek codzienności i znów trzeba będzie wskoczyć w jego tryby. Tymczasem cieszymy się jeszcze spokojem, słońcem i so. Przy regularnej partyjce kanasty ;-)


piątek, 16 czerwca 2023

Homo homini

Wiecie, co jest najlepsze w pomaganiu? Fakt, że robisz to, bo chcesz. Nikt Cię nie zmusza. Nikt nie każe. I nikt nie karze, gdy pomagać nie chcesz, lub nie możesz. Własny, nieprzymuszony wybór. Wolna wola.

Jasna strona pomagania? Całe mnóstwo. Uśmiechy na twarzach beneficjentów dobra. Świadomość postawienia świata na właściwych torach i pchnięcia chociaż na chwilę w dobrym kierunku. Anonimowość. Emocje.

Ciemna strona? A jakże. Jest i taka. Czas, którego nie da się rozciągnąć i zawsze coś jest kosztem czegoś, lub kogoś. Najczęściej bliskich, którzy i tak nic Ci nie powiedzą, bo wiedzą, że nawet jeśli ich okradasz z siebie, to znajdą Twoje odbicie w projekcie, nad jakim aktualnie pracujesz. Przy okazji siebie ograbiasz z nich i tego duchem Sherwood już nie wytłumaczysz.

Dla Ciebie mój szept
Gdy budzi się dzień
Dla Ciebie mój smutek
Zatrzymaj się więc
Przez moment chcę mieć
Cię tylko dla siebie
I tak zaraz świat
Zapyta o Ciebie

Jest jeszcze odpowiedzialność. Za radość i za łzy wzruszenia. I za oswojenie. Lis się nie mylił.

Czytałem ostatnio o małej kawiarni w Tokio, która pod pewnymi warunkami pozwala swoim gościom na podróż w czasie. Nieczęsto sięgam po beletrystykę, ale skusiło mnie orientalne pióro autora i nieszablonowa fabuła. Wyobraźcie sobie, że możecie wrócić do przeszłości i spotkać kogoś, kogo już nie ma. Naprawić błędy. Wyjaśnić sporne sprawy. Spojrzeć w oczy temu, z kim wcześniej nie było Wam z różnych względów po drodze. Brzmi kusząco, nieprawdaż? Też prawie dałem się nabrać. Przeszłości nie zmienisz. Przyszłość czeka, by ją zapisać.

Zwłaszcza, że musisz wrócić, zanim wystygnie kawa.

niedziela, 14 maja 2023

Temat na poemat

I

Od ostatniej wędrówki świętokrzyskim traktem/

Z nostalgią ku górom podążałem wzrokiem/

Kolejna wyprawa dziś staje się faktem/

Ubywa kilometrów z każdym nowym krokiem/


Na szczyt wchodzimy z ziewającym słońcem/

Nieśmiało rozświetla zmarszczone kałuże/

Co jest początkiem, wnet stanie się końcem/

Za cztery dni. Nie dłużej/


Na termometrze zaledwie dwa stopnie/

Na zejściu błota arsenał nowy/

Nagle krok stawiam nieroztropnie/

Łamiąc pod sobą kij trekkingowy/


Wstaję z obitą dumą i ciałem/

Innych widocznych obrażeń brak/

Szybko lekcję pokory dostałem/

Z obłoków na ziemię ściągnął mnie szlak/


Do miasta schodzimy srebrną wstęgą szosy/

Na łąkach kaczeńce, po wsiach pełno bzu/

Z pobliskiej galerii dobiegają głosy/

Siadamy na schodach, by zaczerpnąć tchu/


Po krótkim toaście wracamy na mżawkę/

Za chwilę na niebie słońce zagości/

Na szczycie pod krzyżem widzimy ławkę/

Kwadrans korzystamy z jej gościnności/


Mijamy uśpione w słońcu gospodarstwo/

Wiatr ściga po niebie niesforną chmurę/

Sklepów niestety jak na lekarstwo/

Szlak znowu pnie się pod górę/


Ostatni szczyt, ostatnia prosta/

Czuć zapach mety – jest bliska/

Noc dzień ucina jak cięta riposta/

Widzimy już okna schroniska/


II

Dobrze się leży w miękkiej pościeli/

Dżdżu krople w parapet stukają w takt/

Wstajemy karnie niepomni niedzieli/

Bo znowu wzywa nas szlak/


Z wczorajszej trasy dzisiaj trzy czwarte/

Więc nie ma nad czym biadać/

Błoto do butów się lepi uparte/

Na szczęście przestało padać/


Pod stopą asfalt, niechybny to znak/

Że czas zadbać o aprowizację/

Po szybkich zakupach wracamy na szlak/

Bez żalu żegnając cywilizację/


Na horyzoncie rzecz to niesłychana/

Nie sposób pomylić tę śnieżną koronę/

Dumnie króluje góra ukochana/

Spoglądam z miłością w jej stronę/


Przed cichą wioską w wartkiej wodzie/

W potoku zmywamy z nóg błoto/

Nasi gospodarze już są w samochodzie/

Wsiadamy do niego z ochotą/


Wnet nas witają gościnne progi/

W tym klimatycznym miasteczku/

Prysznic usuwa zmęczenie z drogi/

A grill głód w ogródeczku/


Senność przychodzi wraz z chłodem nocy/

Układam kostkę Rubika/

Sięgam do stosu wełnianych kocy/

Znużone powieki zamykam/


III

Świta dopiero i my snu wyznawcy/

Niechętnie wstajemy z pieleszy/

Żegnają nas nasi chlebodawcy/

Dziś również nam się nie śpieszy/


W brzuchach układa się syte śniadanie/

Lecz czas obrać wybrany kierunek/

Z wdzięcznością dziękujemy za nie/

Także za wikt i opierunek/


Znów uśmiech szeroki zdobi me lica/

Bo widok jej nie jest mi karą/

Matka Niepogód i Kapryśnica/

Lub polskie Kilimandżaro/


Do końca dnia królować będzie/

I fascynację w nas wznieci/

Ta wypiętrzona w trzeciorzędzie/

Dumniejsza niż Karol Trzeci/


Po drodze zagajam zielarkę miejscową/

Co mlecz w ogródku z zapałem siecze/

Tłumaczy, że to na sprawę gardłową/

I że to mniszek lekarski, nie mlecze/


Wtem niespodzianka czeka na szlaku/

Nieoceniona w znużeniu/

Wiemy, że ręcznik czeka w plecaku/

Moczymy więc nogi w strumieniu/


Jeszcze kolacja w przydrożnym barze/

Uchwytność celu nas bałamuci/

Dopiero w schronisku się okaże/

Jak z sił jesteśmy wyzuci/


IV

Przed pierwszym kurem witamy dzień/

Za oknem świtu pożoga/

Zbieramy się cicho wychodząc przez sień/

I znowu wzywa nas droga/


Sesja na drzewie, lub z drzewem/

To znowu zdjęcie w kałuży/

Chwalimy łąki umajone śpiewem/

Wędrówka nam się nie dłuży/


Jeżeli wszystko pójdzie jak chcemy/

Choć w głowie się to nie mieści/

To kilometrów klamrą zepniemy/

Nieomalże sto czterdzieści/


Ostatnie podejście strasznie się dłuży/

Mozolnie pod górę, nie widać końca/

Straszą nas bliskie pomruki burzy/

A pod szczytem deszcz, zamiast słońca/


W dół w ścianie wody, która z gór spływa/

W butach nam chlupie i mokro wszędzie/

Nagle piosenka nam z serc wypływa/

I las wypełnia w tym wilgłym obłędzie/


To kres włóczęgi i kropka czerwona/

Tutaj się nasza przygoda kończy/

Skronie nam zdobi słona korona/

I ból, co zamiast dzielić łączy/


Wybaczcie mi proszę zabawę słowem/

W zamyśle w tym być miał pierwiastek boski/

Jak to się stało zachodzę w głowę/

Że rym tylko /lub aż/ częstochowski/

______________________________


Szalony pomysł, by wrażenia z ostatniej wędrówki Małym Szlakiem Beskidzkim spróbować ująć w rymy pojawił się przed startem. Powodów było kilka. Po pierwsze: dlaczego nie? Może to jest właśnie ten moment, by wyjrzeć z dna szuflady? Nie, to nie ten moment i nie ta szuflada ;-) Po drugie: nikt się takiej formy relacji nie spodziewa. Dotąd wszystkie przejścia, którymi zdecydowałem się z Wami podzielić ubrane były w prozę. Czasem czytelnika trzeba zaskoczyć asem z rękawa. Po trzecie: to świetna okazja dla gimnastyki umysłu. Mój swoje lata już ma, więc każda forma treningu jest dla niego nieoceniona ;-)

Trzy lata temu samotnie robiłem tę trasę w sierpniu. We dwoje, w innym kierunku, na progu budzącej się wiosny, to jest zupełnie inny szlak, chociaż przecież ten sam. Mam na nim kilka ulubionych miejsc. Jednym z nich jest widok na Królową Beskidów, której poświęciłem aż trzy zwrotki, ale oczywiście zasługuje na więcej ;-)


W liczbach wygląda to następująco:

Rabka Zdrój Zaryte - Schronisko na Kudłaczach ok. 39 km

Schronisko na Kudłaczach - Palcza ok. 31 km

Palcza – Schronisko Leskowiec ok. 31 km

Schronisko Leskowiec – Bielsko Biała Straconka ok. 38 km

Waga plecaka 6,70 kg. Dużo za dużo.


W tym roku, to ostatnia taka wyjazdowa włóczęga. Każda kolejna będzie wokół komina. Obiecałem to sobie i dzieciom. Tym bardziej dziękuję Kasi za zielone światło na tę majówkową. Bardzo przyjemny prezent urodzinowy.

Oktawia. To nasz drugi „duży” szlak razem. Są dłuższe, wyższe, bardziej zasługujące na miano wyprawy. Wiem, że jesteś na nie gotowa. W pojedynkę. Samotny marsz smakuje inaczej. Warto zakosztować tych smaków. Dziękuje Ci za każdy kilometr i wspólny czas na szlaku. I za Marcina, bez którego wsparcia nasza przygoda wyglądała by zupełnie inaczej.

Gosia z Jankiem. Bez Was też byłoby trudniej. Dziękuję za elastyczność w gospodarowaniu czasem wolnym i przygarnięcie pod dach na bardzo ważnym etapie. Cieszę się, że zdecydowaliście się wpisać w historię naszej wyprawy.

PS Nie ma tu wersów, które byłyby owocem wyobraźni. Wszystko, co jest w nich zawarte wydarzyło się podczas tych czterech dni marszu i każda strofa, to wspomnienie z wędrówki. Nie bez znaczenia jest fakt, iż miałem niesamowitą frajdę w budowaniu tych zdań, w szukaniu rymów, chwytaniu wszystkich sznurków, by niczego istotnego, co złożyło się na tę przygodę nie pominąć. Brak nazw własnych jest celowy i zamierzony ;-)

Chętnie wrócę za kilka lat do tego wpisu i wiem, że lektura kolejnych zwrotek sprawi, że z mej pomarszczonej twarzy nie będzie schodził uśmiech :-)



wtorek, 18 kwietnia 2023

Jutru jutro

Patrz

Oto teatr, przyszedłeś, boś chciał,

Bo tu mądrzej lub chociaż zabawniej...

Bo wiadomo, kto gra,

Z kogo śmiech, nad kim łza

I że nic się nie stanie naprawdę...

A gdyby tak zabrać cząstkę teatru do domu? Nie okruchy wspomnień, tylko taki namacalny, przesiąknięty duchem kilku sezonów odprysk rzeczywistości? Nam się udało i to zupełnie legalnie ;-) Otóż w maju ubiegłego roku z afisza ukochanego Teatru Rozrywki po trzynastu latach zszedł musical "Producenci". Wrzesień poza standardową słotą, przyniósł także deszcz pamiątek po spektaklu, o które można było zawalczyć na ogólnopolskim portalu aukcyjnym. Wśród wybranych elementów scenografii, kostiumów i rekwizytów, znalazła się też olbrzymia, niekończąca się ściana szufladek na kartotekę. Kierowany głosem serca stanąłem do licytacji. Aukcję szczęśliwie wygrałem i... dopiero wtedy rozpędzone serce dogonił zdyszany rozum. Po pierwsze jak powiedzieć żonie, że przywiozę do domu dekorację teatralną w słoniowych rozmiarach, po drugie jak ją przetransportować ;-) O ile do kwestii transportu podszedłem zadaniowo i dość szybko ją ogarnąłem, to pierwsza sprawa wymagała delikatności i metodycznego przygotowania gruntu. Nie da się postawić w salonie ściany o wymiarach trzy na pięć metrów i zarzekać się, że "przecież stoi tu od dawna". To nie kolejna para butów ;-) Ostatecznie po długich godzinach rozmów i niełatwych negocjacjach poszliśmy na kompromis i oniryczna zabudowa stanęła w stołowym, a ja wyprowadziłem się razem z rowerem do garażu. Jesteśmy bardzo zgodnym małżeństwem. Zawsze zgadzam się na to, co proponuje żona.

Żartuję!* Rower mógł zostać ;-)

(fot. Teatr Rozrywki)

Wraz z dekoracjami nabyliśmy prawo do posługiwania się zaszczytnym tytułem Mecenas Teatru Rozrywki 2022/23 i honor ten podarowaliśmy Julce, jednocześnie otwierając Jej drzwi na nowe horyzonty. Ufam, że znajdzie za nimi tylko niebanalne pejzaże. 

Z samą chorzowską sceną związani jesteśmy od przeszło dekady, od premiery musicalu "Sweeney Todd. Demoniczny golibroda z Fleet Street", ale źródeł naszego teatralnego afektu doszukiwać się chyba należy w "Zorbie" wystawianym na deskach ówczesnego Gliwickiego Teatru Muzycznego pod koniec lat dziewięćdziesiątych. Miłość do musicali Dziewczynki mają po nas. Genetyka to jednak ciekawa sprawa i nawet zaburzony kariotyp nie jest w stanie pewnych rzeczy zmienić ;-) 

Gdy gasną światła na widowni, dzielę zazwyczaj uwagę między estradę, a malujące się na Ich twarzach emocje. Zosia zwykle skupiona, świetnie odnajdująca się w konwenansach, chociaż na co dzień bywa z tym różnie. Julka zawsze zaangażowana i autentyczna w wyrażaniu uczuć, bez zbędnej egzaltacji. Ze słabością do wyrazistych postaci, czarnych charakterów i antagonistów wszelkiej maści ;-)

To nie jest wpis o teatrze, chociaż mógłby być. To zapis drogi, w jaką wyruszyliśmy jakiś czas temu. Drogi, w którą zabraliśmy kolejne pokolenie. Dwa bilety normalne. Dwa ulgowe. Zespół nie łapie się na grupowy. Zawsze wchodzi bocznym wejściem.





*Zagadka tylko, w którym miejscu ;-)

PS Inspiracje: Wojciech Młynarski i Jacek Korczakowski.

wtorek, 21 marca 2023

Ósmy dzień tygodnia

Przyjrzyjcie się swoim dłoniom. Każda kryje kilka przecinających się bruzd. Linia życia, linia serca, linia głowy. Wprawne oko dojrzy ich jeszcze więcej, a w nich wszystko, w co tylko zechcecie uwierzyć. Dłonie Julki są inne. Atypowe. Chiromanta miałby problem cokolwiek z nich wyczytać. Obydwie przecina poprzeczna pręga, tzw. "małpia bruzda", jedna z dysmorficznych cech zespołu Downa. Nie przeszkadza w codziennym funkcjonowaniu. Nie daje też niestety jakiejś dodatkowej supermocy, która by pomogła w porządkowaniu własnego pokoju, albo powyciągała rzeczy ze zmywarki bez strat w zastawie. A szkoda ;-)
Dziś wyjątkowy dzień w kalendarzu. Wtorek. Już sam fakt, że wraz z jego nadejściem kończy się najbardziej depresyjny dzień w tygodniu, stawia go na piedestale. Wtorki są w porządku. Nikt Ci nie powie "jesteś wtorkiem mojego życia". Z poniedziałkiem nie jest to takie oczywiste. Ale nie o tym miałem pisać... 
Zatem pierwszy dzień wiosny. Ta faktycznie już chyba na dobre zawitała, bo dzisiaj rano niespodzianie zapukała do mych drzwi, a gdy zdjąłem z niej zmoknięte palto, to zapachniało, zajaśniało i znowu noce są krótsze i coraz więcej dnia. Wróć. O tym też nie w tym miejscu.
To może tak: 21 marca. Podobno ten dzień patronuje narodzinom osób niezwykłych. Wszak dziś są Twoje urodziny, które obchodzisz bez rodziny. Daleko, wysoko, wśród manowców. W pokoiku na wieży hangaru dla szybowców. Zatem tyle samo lądowań, ile startów Przyjacielu. Urodzinowo i zawsze.
W takim razie jeszcze jedna próba. Światowy Dzień Zespołu Downa. Tak, teraz jestem pod dobrym adresem ;-)
Dziękujemy, że jesteście z nami w tym dniu. Za każde słowo wsparcia i uśmiech na ulicy. Za niepasujące skarpetki ubrane do pracy, czy do szkoły. Za ślad w mediach społecznościowych. To dla nas bardzo ważne. Doceniamy. Małymi krokami wspólnie możemy zbudować przyszłość Julce i Jej przyjaciołom obdarowanym nadmiarem materiału genetycznego. Bo przyszłość jest tu. A z takimi ludźmi wokół, patrzę w nią ze spokojem i wierzę, że jeśli u podstaw postawimy tolerancję i akceptację, to nawet niepełnosprawny szef kuchni z Belfastu może sięgnąć po Oscara. Brawo James Martin! Świat zmienia się na naszych oczach.
Crème de la crème dzisiejszego wpisu to wspomnienie ubiegłej niedzieli zamknięte w kilku kadrach i pewność, że  kiedy upadniemy, to zawsze ktoś zatrzyma się i poda nam pomocną dłoń. 
Ze specjalnymi podziękowaniami dla Violi i Darka za doprowadzenie Julki do mety. Drugi Gliwicki Bieg Kolorowych Skarpetek i drugi raz Julka finiszuje w tym samym towarzystwie ;-) 
W przyszłym roku meldujemy się na trzeciej odsłonie ;-)


Zdjęcie z gali: Chris Pizzello/AP
Emocje uchwycone obiektywem: Janusz Dadaś
Cytaty i inspiracje: Marek Grechuta, Tomasz Organek, Edward Stachura.