środa, 23 marca 2016

"Julki nie biegają!" ;-)

Tak, wiem. Miało być o turnusie rehabilitacyjnym w Borach Tucholskich, ale tyle się dzieje pozytywnego, że chcę na świeżo podzielić się z Wami: historią, obrazem, emocjami.
Bory muszą poczekać :-)
Biegamy sobie tu i tam. Ruszamy się z czterech ścian i idziemy do ludzi. To też forma rehabilitacji. Wielopoziomowa. Korzysta na tym Julia, zarówno fizycznie, jak i społecznie, ale także i środowisko, w jakim dorasta. Transakcja wiązana. W szerokim zakresie pojmowania. Ci, z którymi spotykamy się podczas różnych eventów, mogą zobaczyć, że niepełnosprawność intelektualna nie zamyka drzwi, a wręcz je otwiera, że pod  - nomen omen - zespołem cech, kryje się przede wszystkim Człowiek...
Pomijając oczywistą korzyść płynącą z aktywności fizycznej, Julia dostaje również dodatkową możliwość  uspołeczniania się, kontaktu ze zdrowymi rówieśnikami, pełnoprawnego uczestniczenia w życiu publicznym. Co ważne, odnoszę wrażenie, że to działa :-)

Marzec, to dla nas dwa ważne biegi. Pierwszy  - charytatywny - dla koleżanki z Julcinego przedszkola Ani Starosolskiej. Anię można było wesprzeć podczas niedawnego festynu sportowego, zorganizowanego z okazji Dnia Kobiet. Za wykupioną cegiełkę startową, starsi mogli pobiec w ulicznej piątce, młodsi zmagali się z przeszkodami na torze Runmageddon Kids.






Dziewczyny wróciły do domu przemoczone i umorusane, ale na szczęście przed Mamą, więc pralka znów miała okazję wykazać się szybkością ;-) 
A na moje "Zosiu jedziemy do domu się ogrzać", ta odpowiedziała: "Przecież możemy się ogrzać przy grillu... ". No tak, przecież to oczywiste ;-)

Drugi z naszych marcowych biegów, to wydarzenie ostatniego weekendu: wspólny rodzinny trucht po nowo oddanym do użytku odcinku Drogowej Trasy Średnicowej. W pełnym, czteroosobowym składzie :-)


Właściwie wszystkiego było po trochu: bieg, trucht, marsz. Z akcentem na to ostatnie ;-) Mama debiutowała, a w myśl zasady You will never run alone, nie mogliśmy Jej zostawić.
Jula po przekroczeniu maty sczytującej chip szybko zdecydowała, że dalej pokona trasę na ramionach Taty (z czym liczyliśmy się od początku), a Zosia dzielnie biegła dalej przemierzając na własnych nogach około siedmiu kilometrów, z jedenastu w ogóle! Mam dla Niej ogromny podziw! Jej dotychczasowy rekord wynosił trzy kilometry na Gliwickiej Parkowej Prowokacji Biegowej w zeszłym roku!
Jula, no cóż... Jakby tak zebrać wszystko razem, to może z kilometr by się uzbierał. Z niewielkim okładem  ;-)  Chociaż muszę przyznać, że ostatnie metry - pod górkę  - pokonała samodzielnie. Zaskoczyła chyba wszystkich, gdy po przekroczeniu linii mety obróciła się na pięcie i zaczęła głośno kibicować ostatnim zawodnikom. Wzruszyła mnie tym strasznie :-)
Mama po drodze "umarła" kilka razy, ale biorąc pod uwagę, że Dziewczynki nie gardziły Jej plecami i traktowały je  pospołu z ramionami Taty, jak nie przymierzając rykszę - debiut zaliczamy ;-)
Résumé - zmieściliśmy się w limicie, z dwu i pół minutowym zapasem :-)

Dziewczyny -  z(a)męczone, ale szczęśliwe. W mojej ocenie spędziliśmy bardzo przyjemnie tych kilka godzin, chociaż buntów spodziewałem się po Wszystkich (bez wyjątku ;- ) ). Jula już w zeszłym tygodniu zastrzegała obrażonym tonem: "Julki NIE biegają!" ;-) Jakby nie patrząc , postawiła na swoim, ale...kropla drąży skałę :-) Małymi kroczkami do mety. Do każdej mety :-)

PS Zdjęcia Robert Osiński, Studio Latawiec i Jola Błasiak - Wielgus - dziękujemy! :-)



niedziela, 13 marca 2016

Dwa Oblicza Szczęścia :-)

Niech ktoś zatrzyma wreszcie świat, ja wysiadam
Na pierwszej stacji, teraz, tu!
Niech ktoś zatrzyma wreszcie świat bo wysiadam
Przez życie nie chce gnać bez tchu

Jak w kołowrotku bezwolnie się kręcę
Gubiąc wątek i dni
A jakiś bies wciąż powtarza mi: prędzej!
A życie przecież po to jest, żeby pożyć
By spytać siebie: mieć czy być?
Bo życie przecież po to jest, żeby pożyć
Nim w kołowrotku pęknie nić

Jak w kołowrotku bezwolnie się kręcę
Gubiąc wątek i dni
A jakiś bies wciąż powtarza mi: prędzej!

Niech ktoś zatrzyma wreszcie świat, ja wysiadam
Na pierwszej stacji, teraz, tu!
Już nie chce z nikim ścigać się, z sił opadam
Przez życie nie chce gnać bez tchu

Będę tracić czas, szukać dobrych gwiazd
Gapić się na dziury w niebie
Jak najdłużej kochać Ciebie
Na to nie szkoda mi zmierzchów, poranków i nocy.

Jak w kołowrotku bezwolnie się kręcę
Gubiąc wątek i dni

A jakiś bies wciąż powtarza mi: prędzej!
Bo życie przecież po to jest ,żeby pożyć
By spytać siebie: mieć czy być?
Bo życie przecież po to jest, żeby pożyć
Nim w kołowrotku pęknie nić...



Tekst Magdy Czapińskiej ma już siedemnaście lat, ale odnoszę wrażenie, że nic nie stracił na swojej aktualności. Wręcz przeciwnie. Biegniemy, coraz szybciej, coraz dalej. Gonimy - nie wiadomo za czym. Za szczęściem? Hmm...
Szczęście mamy na wyciągnięcie ręki. Tak ulotne, że prawie niezauważalne w pędzącym pociągu codzienności. W uśmiechu dziecka płynącego ze wspólnie spędzonego czasu. W posiłkach przy stole. Naturalnie razem. W głośnym czytaniu Dziewczynkom (ostatnio Mary Poppins :-) ). W tym, że słońce przebija się przez chmury. Albo w tym, że właśnie deszcz wystukuje miarowo za oknem o parapet, w piecu płonie ogień, a my możemy zatopić się w lekturze, bo Dzieci poszły spać i dziś - wyjątkowo - wstały tylko dwa razy do toalety, zamiast tradycyjnych sześć, czy siedem ;-) W płynących raz po raz, zewsząd sygnałów akceptowania społecznego Julci - z całym nadbagażem, jaki wniosła na pokład naszego życia. W przyjaciołach. Starych i nowych :-)
Szczęście dla każdego ma inny synonim. Tu staram się pisać o swoim, naszym. A właściwie o dwóch jego Obliczach ;-)


 (Zdjęcia pochodzą z ostatnich Zosinych urodzin. 
Jolu - dziękujemy! :-*)

W miniony weekend wyjechaliśmy przewietrzyć głowy. Po doświadczeniu ostatnich tygodni bardzo tego potrzebowaliśmy. Kielecka ziemia przywitała nas wiatrem i chłodem, ale jakoś nam to nie przeszkadzało. Po załatwieniu spraw stowarzyszeniowych, już w drodze powrotnej, odwiedziliśmy staruszka Bartka. Wiekowy dąb nadgryziony zębem czasu, zaplombowany cementem i żywicą, nadpalony, podparty teleskopowymi podporami zrobił na nas olbrzymie wrażenie.


(Tu jeszcze się Kuba załapał do rodzinnego zdjęcia :-) )

Dziewczynkom - śmiem twierdzić - bardziej spodobało się zwiedzanie ruin królewskiego zamku w pobliskich Chęcinach. Zosia tylko coś tam marudziła pod nosem, że myślała, iż spotka księżniczkę... Zupełnie tego nie rozumiem. Osobiście spotkałem trzy ;-)

(Zosia po tym weekendzie zyskała nowy przydomek: Atomówka. 
Kto przynajmniej raz Ją spotk - wie dlaczego ;-))

Za nami również zimowy turnus rehabilitacyjny w Borach Tucholskich. Jula dzielnie pracowała i co dziwne, nie sprawiała wrażenia zmęczonej po tych dwóch tygodniach.

O samym turnusie w następnym poście :-)








środa, 2 marca 2016

"Dopóki ziemia kręci się..." (*)

Posypało się.
Z końcem stycznia pożegnaliśmy Prababcię, niecałe dwa tygodnie później na wieczną wartę odszedł Pradziadek...

Świat nagle zwolnił, poszarzał. To, co na co dzień wydawało się istotne ponad miarę, w jednej chwili straciło na znaczeniu. Została pustka, żal i niezadane pytania. Co bym tu nie skreślił, jakich słów nie użył - zabrzmi groteskowo. Śmierć bliskich nikogo nie pozostawia obojętnym. Jedni potrzebują oparcia w rodzinie, przyjaciołach. Inni zatrzymują wszystko w środku, tocząc wieczne dysputy z samym sobą.

(*) (*)

Wszyscy zmierzamy w tym samym kierunku. Umieramy od dnia narodzin. Codziennie po trochu.
I zawsze za wcześnie.