niedziela, 20 czerwca 2021

Kawka na wynos

Zostanie tyle gór, ile udźwignąłem na plecach

Zostanie tyle drzew, ile narysowało pióro...

 

Zaczęło się niewinnie. Z końcem maja do skrzynki wpadł e-mail od Łukasza z informacją o planowanym szkoleniu połączonym z trzydniowym trekingiem w górach, które znałem tylko z nazwy. Pół chwili wahania, szybka deklaracja i e-mail zwrotny z informacją o załapaniu się na wąską listę spragnionych gór wiercipiętów.

Szybko zleciały trzy tygodnie wypełnione gąszczem spraw wszelakich, które skutecznie odciągały myśli od faktu, że spontaniczność w moim wieku zwykle wiedzie na manowce. Ech... cudne, cudne manowce... ;-)  Tak nastał poniedziałek, dzień pierwszy, godzina zero (a właściwie 9.00 ;-) ).

Punkt zborny - kropka oznaczająca początek szlaku - umiejscowiony
vis-a-vis dworca kolejowego w Sanoku zgromadził tuzin nietuzinkowych włóczykijów. Szybko okazało się, że charyzma Przewodnika, wspólnie dzielone kilometry i pokrewieństwo trampowych dusz potrafią z dwunastu obcych sobie ludzi stworzyć zgraną drużynę. Dziarskim krokiem ruszyliśmy przez miasto i po przekroczeniu Sanu wkroczyliśmy w pasmo Gór Słonnych, a potem dalej i dalej, hen przez Pogórze Przemyskie, by po przejściu około osiemdziesięciu kilometrów, trzeciego dnia po południu osiągnąć cel naszej wędrówki przy oddziale PTTK w Przemyślu.

(fot. ze strony fb Łukasza)

Czas i przestrzeń spięte klamrą bliźniaczych kropek pozostawiły trwały ryt w pamięci i z pewnością odbiją się echem na kolejnych rajzach, zarówno bliższych, jak i tych bardziej odległych, które dopiero nieśmiało kiełkują z tyłu głowy. 

Dotychczas wszystkie swoje eskapady planowałem w oparciu o zdobycze cywilizacji: dach nad głową, talerz podsunięty pod nos w schronisku, prysznic na koniec dnia, czy prąd do podładowania elektroniki. Na tym kursie przekonałem się, że można inaczej, prościej. Po co ograniczać swoje horyzonty sufitem kwatery, jeśli możesz zasypiać pod gwiazdami? Hotel miliardgwiazdkowy  na wyłączność i zupełnie za darmo. Ta chwila, gdy przy gasnącym słońcu docierasz na grzbiet  i rozbijasz się na nocleg dokładnie pośrodku niczego - bezcenna. Rano budzisz się przy trelu ptaków, odpalasz kuchenkę, sprawdzasz w plecaku co tam dziś bufet serwuje, zwijasz mandżur i ruszasz dalej gdzie oczy poniosą.

Łukasz podzielił się z nami wiedzą i doświadczeniem. Przypomniał jak czytać mapę, orientować ją z terenem i korzystać z kompasu. Nauczył planowania wędrówki i organizacji dnia podczas naszej łazęgi. Zapoznał z możliwościami, jakie oferuje nocleg pod tarpem i przetestował świeżo nabytą wiedzę na żywym organizmie naszego kolektywu ;-) Otworzył nam oczy na niełatwą historię regionu, przez który przechodziliśmy. Przywołał oczywistą prawdę, o której często zapominamy, że w górach jesteśmy tylko gośćmi, a gospodarzami są nasi bracia mniejsi i winniśmy zostawić ich dom w takim stanie, w jakim go zastaliśmy. Wszystko to przyprawił lekkostrawnym sosem złożonym z humoru, przystępności i braterstwa szlaku. Chapeau bas! 
Swoją drogą... każde z nas, dość okrzepłe w szeroko pojętym temacie turystyki pieszej, chętnie wdawało się w rozmowy dzieląc się nabytymi umiejętnościami i warsztatem. Wszystko to bez stroszenia piór - cenne to po dwunastokroć :-)
Co zapamiętam z tej trzydniowej włóczęgi?
Niesamowite zgranie i wzajemną życzliwość każdego z uczestników. Pustki na szlaku, pozarastane ścieżki i miejscami skromne oznakowanie. Nocowanie pod chmurką, debiut w użytkowaniu kuchenki turystycznej i kartusza gazowego, oraz... kunę w okolicach Zawadki. Przyjaznych gospodarzy dzielących się wodą i innymi płynami ;-) Chłód Wiaru, który dał ulgę znużonym stopom. Smak gorącego cappuccino na grzbiecie Połoninek Rybotyckich, który przyniósł ukojenie zszarganej duszy ;-) Lody na Rynku w Przemyślu. Trzy gałki. Po jednej za każdy dzień marszu ;-)
 
Jeszcze jedna rzecz.  W Stankowej natknęliśmy się na deskal Arkadiusza Andrejkowa, wielkoformatowy obraz namalowany na deskach starego zabudowania gospodarczego. W autorskim projekcie "Cichy Memoriał" tworzy on malowidła na przebrzmiałych szopach i stodołach bazując na równie wiekowych fotografiach z danej miejscowości, w której powstaje ten swoisty mural. Szereg jego prac można znaleźć na Podkarpaciu, ale także ostatnio i na Podlasiu. Warto przyjrzeć się bliżej pracom artysty, bo to ewenement na skalę światową i sentymentalna podróż w przeszłość.


Do zobaczenia na szlaku!
 
PS Dziękuję Agnieszce i Agacie za wspólną podróż w obie strony :-)
 
Epilog:
Po powrocie do domu Julka rzuciła się w moje ramiona z okrzykiem: "Taaato! Wróciłeś! Spełniło się moje marzenie!". Moje także córeczko. Czternaście lat temu. Odkąd się pojawiłaś. Kocham Cię.