niedziela, 30 czerwca 2024

Pod egidą lata

Pachnie wakacjami. Czerwiec dopiero się kończy, a Julka już zdążyła wrócić z obozu. Wyjeżdża na niego od kilku lat. Sama. W domu zostawia szkolny plecak i parasol ochronny, jaki zwykle jest nad Nią otwarty i znika na tydzień. Na wypadek niepogody uzbrojona jest w kapelusz pełen nieba, ale zwykle nie pada. Lubimy te Jej samodzielne wyjazdy i oczywiście zdajemy sobie sprawę z istoty takich autonomicznych podróży, niemniej zawsze odliczamy dni, kiedy znowu będziemy w komplecie. Kiedy nasze dziecko odjeżdża - dokądkolwiek - to zawsze jest za daleko. Tęsknota oczywiście nie przysłania nam okazji do bezbolesnego posprzątania i uszeregowania wszelkich "skarbów" nagromadzonych w ciągu roku szkolnego. Tydzień to idealny wymiar czasu na takie porządki ;-)

(Z Wiktorką - najlepszą kumpelą ze szkolnej ławki. 
Podróż za jeden uśmiech, a nawet za dwa. 
Kto pamięta książkę  Adama Bahdaja ręka do góry!)

Tymczasem odkrywamy uroki stolic Podbeskidzia i Dolnego Śląska. Miasto splotów i miasto spotkań - tak przynajmniej chcieliby autorzy sloganów reklamowych obu aglomeracji. Wrócimy do obydwu jeszcze podczas tegorocznych wakacji. Planów mamy pełen worek. Nic spektakularnego, ot takie nasze letnie podróże wokół komina. Jedno jest natomiast pewne: wspomnienia z nich będą niepowszednie :-)

Łapcie słońce, wiatr we włosy i echa kanikuły do pamięci podręcznej. Znajdźcie czas na lekturę, na kompot z rabarbaru i robienie przetworów. W grudniu, gdy przyniesiecie ze spiżarki zamknięte w słoiku lato - ono stanie w progu i rozleje się słońcem po całym domu. I po podniebieniu także ;-)



PS
Serdeczne podziękowania dla Pani Emilii i Pana Damiana, oraz dla Krystyny za majowe darowizny przekazane na Julcine subkonto w Fundacji Dzieciom "Zdążyć z Pomocą" ❤️ W sierpniu czeka Ją turnus rehabilitacyjny - dokładamy do skarbonki i rewanżujemy się serduszkiem ;-)



Cytat kursywą: Roma Ligocka

środa, 29 maja 2024

Chronotyp

Piję kawę. Krople deszczu wpadają do szklanki rozcieńczając rzeczywistość. Lubię taką szarugę. Można się w niej schować. Poukładać myśli. Miasto tonie w wodzie. Brudne dachy i puste ulice spływają potokami kurzu i stagnacji. Jeszcze pół godziny takiej mżawki. Jeszcze kilka łyków. Patrzę na dno szklanki, ale tym razem czarta w niej nie ma, tylko fusy. Nie wróżę z nich dzisiaj. Od razu lądują pod hortensjami w ogrodzie. Tasseomancja praktyczna. Miasto jest czyste. Umysł też. Czas na działanie. 

Kilkanaście dni temu nocne niebo rozświetliła zorza polarna. Wielobarwny spektakl będący efektem elektromagnetycznej burzy na naszej najbliższej gwieździe nie jest częstym zjawiskiem pod tą szerokością geograficzną. Nie dziwi zatem, że stanowi niebywałą gratkę dla każdego amatora piękna uzbrojonego w mniej lub bardziej profesjonalny sprzęt fotograficzny. Wiem, bo widziałem mnóstwo zjawiskowych zdjęć. Na żywo nie było mi dane. Trochę z potrzeby, a trochę z przekory wybrałem przytulne zacisze własnej sypialni i obiecującą perspektywę kilku godzin snu. Piaskun przyszedł spóźniony. Zostawił pod powiekami wywrotkę piasku i niedokończony, jasny portret Twój. Synoptycy i astronomowie zgodnie zapowiadają podobny spektakl już za kilka dni. Chyba sobie odpuszczę.

Julka ma taki chronotyp po mnie. Wieczorem praktycznie nie funkcjonujemy, za to potrafimy obudzić się w nocy lub nad ranem na długo przed pierwszym skowronkiem, zakasać rękawy i brać się za naprawianie świata. Obydwoje też urodziliśmy się, gdy reszta przewracała się na drugi bok. Druga połowa rodzinnego kwartetu ma zupełnie odmiennie nakręcony zegar biologiczny, ale też obie przyszły na świat w godzinach przedpołudniowych i w nich melatonina rytmy dobowe reguluje inaczej.

Można się śmiać, że to demagogia, ale w praktyce się sprawdza. Z resztą... gdy masz w rodzinie nocnego marka, który tłucze Ci się po nocy (zwłaszcza w wolną sobotę), to czasem dla własnego spokoju musisz naciągnąć kołdrę na głowę, bez względu na to, jak bardzo naciągana jest teoria, o której piszesz... Byleby tylko nie przeciągnąć struny...  ;-)




Inspiracja: Jonasz Kofta

Ilustracja: Helene Puech 


niedziela, 14 kwietnia 2024

Accantus

Tytułowe słowo w naszym domu odmieniane jest przez wszystkie przypadki. Naturalnie pierwsze skrzypce gra Julka, ale reszta rodziny niezgorzej Jej wtóruje. 

Szczypta historii: dekadę temu - do dziś nie wiem, czy było to szczęśliwe zrządzenie losu, czy przypadek - na popularnym serwisie społecznościowym odkryliśmy kanał, który momentalnie wpisał się w nasze ówczesne (i jak się miało niebawem okazać także przyszłe) potrzeby muzyczne. Dziewczynkom oferował piosenki z ulubionych bajek, a nam utwory musicalowe, chociaż i te pierwsze śpiewaliśmy chętnie. Najpierw dzieciom, potem z dziećmi.

Czym jest Studio Accantus? To zespół profesjonalistów. Wykształconych muzycznie wokalistów, aktorów i aranżerów, skupionych wokół jednego wyjątkowego reżysera, który za cel obrał sobie promowanie nad Wisłą musicalu i szeroko rozumianej muzyki filmowej. Dzięki kanałowi na YouTube to, co nagrają i zmontują w swoim studio, trafia do szerokiej publiczności, w tym do naszej czwórki. A są to wyselekcjonowane utwory. Klasyka musicalowych scen starego i nowego kontynentu, nowości tychże, filmy muzyczne, animacje. Wszystko po polsku, niejednokrotnie we własnych, dopracowanych tłumaczeniach, przecierających szlak dla kolejnych polskich przekładów. 

Nasza muzyczna przygoda ze Studiem Accantus to nie tylko ekran komputera. Od kilku już lat artyści cyklicznie wyruszają w tournée, a my podążamy za nimi. Karmimy się emocjami na estradach domów kultury, deskach teatrów i filharmonii, salach koncertowych. Nie raz udało się zdobyć bilety w pierwszym rzędzie, a zobaczyć na wyciągnięcie ręki ukochanego wykonawcę, który nie tylko śpiewa i tańczy, ale okrasza występ grą aktorską, to już spełnienie marzeń. Z resztą lwia część zespołu, to zawodowi aktorzy, na co dzień występujący na scenach polskich teatrów muzycznych. Po wielokroć mieliśmy okazje podziwiać ich i oklaskiwać po przedstawieniach.

I chociaż za wszystko trzeba zapłacić kartą płatniczą wiadomej spółki, to każda złotówka zainwestowana w kulturę zwraca się z nawiązką. To także inwestycja w ciągle kształtujący się nastoletni umysł, którego wrażliwość na piękno, na sztukę poddawana jest ciągłemu zalewowi multimedialnego szlamu. W dzisiejszym świecie taki koncert, takie przedstawienie teatralne, show przygotowany przez ludzi, którzy kochają to, co robią - to również rehabilitacja. I nie tylko w kontekście Julki z zespołem Downa. Każdemu z nas przyda się taka terapia.

(Pod sceną. Moment, gdy już można było robić zdjęcia. Emocje zamknięte w kadrze. 
Julka w koszulce z Kotów, Kasia z Six, a Zosia z Hamiltona. 
Fotograf tego dnia nosił bluzę z jedynym słusznym numerem: 24601 ;-) )
(fot. Ela Bednarek i Bartek Bednarek)

Tydzień temu leczyliśmy dusze na koncercie Studia Accantus w Domu Muzyki i Tańca w Zabrzu. Bilety kupione jesienią. Po koncercie spotkanie z artystami. Po wszystkim Julka podeszła do mnie i powiedziała "dziękuję ci Tato za moje życie". A to już coś znaczy.

wtorek, 2 kwietnia 2024

Qiviut

Leniwy wtorek. Tydzień dopiero co opuścił bloki startowe, ale jeszcze powłóczy nogami nie mogąc zebrać się po świątecznym poniedziałku. Na szkolnych korytarzach ciszę zakłóca tylko opadający miękko kurz i tykanie zegarów, a praca... cóż... także na 100% moich dzisiejszych możliwości ;-) Idealny dzień na realizację zaległych zobowiązań i planów, oraz na nieplanowaną wycieczkę w przeszłość. Bilety powrotne i nielimitowany bagaż wrażeń w cenie zakupu*.

"Każdy człowiek jest niepowtarzalny, a jednocześnie taki sam jak wszyscy inni ludzie. Niepowtarzalność jest zewnętrzna, można ją, rzecz jasna, dostrzec, ale w każdym człowieku istnieje coś wewnątrz, co należy wyłącznie do niego. Możemy to nazwać duszą albo duchem – albo nie musimy nazywać, tylko zostawić. Ale jednocześnie, mimo różnic, jesteśmy sobie równi. Ludzie ze wszystkich części świata są fundamentalnie równi, niezależnie od języka, którym mówią, od koloru skóry i niezależnie od koloru włosów".

Powyższy akapit autorstwa zeszłorocznego laureata Nagrody Nobla w dziedzinie literatury Jona Fossego pochodzi z orędzia napisanego na Międzynarodowy Dzień Teatru, który przypadał w zeszłym tygodniu. Kilka dni przed nim celebrujemy Światowy Dzień Zespołu Downa i chociaż przesłanie noblisty ma szerszy kontekst i skierowane jest dspersonalizowanego odbiorcy, tcytowany fragment jakoś  naturalnie wpisuje mi się w ten, który obchodzimy dzięki Julce. Wbiegliśmy w niego z impetem. Siódmy rok z rzędu lasy wokół Julcinej szkoły zaroiły się od ludzi w niedopasowanych skarpetach i trzeci raz w rodzinnym mieście świętowaliśmy w gronie przyjaciół na fantastycznym pikniku. Obydwa wydarzenia spaja coś jeszcze. Słowo klucz. Otwierające wszystkie serca. Akceptacja. A zaraz obok szacunek, równość, integracja i przyjaźń. To już cały pęk kluczy. Dziękujemy za nie organizatorom i wolontariuszom, oraz wszystkim Przyjaciołom, którzy ślusarkę mają we krwi ❤️

Medal z Jej rąk - najcenniejszy kruszec ❤️
(fot. Grzegorz Bargieła) 

(fot. czarodziej obiektywu - Janusz)
(Trzy lata z rzędu w tym samym towarzystwie na mecie - wirtuozi ślusarki ❤️)

Obiecałem Wam wycieczkę w przeszłość. Nas w nią dzisiaj zabrała Zofia Stryjeńska. Na chwilę oddam jej klawiaturę:

„Ciągle widzę dwa światy: ten, co mnie otacza, to jakieś ubogie rupiecie, marionetki zakurzone, wszystko nikłe nieznośne, użytkowe, tymczasowe. Świat krzątających się rzemieślników. Ale gdzieś drugi jest świat poprzez szczeliny dostrzegalny – to kraje pasterskie o zielonym mchu, gaje mirtowe z bukolików Wergiliusza. Tam żyją sceny z waz greckich, szumią drzewa z gobelinów, złote od słońca jedwabie wydymane wiatrem uplastyczniają postacie Endymionów. Perspektywy biblijnego ruchu pełnego palm, miodu i błękitu. Lśnią barwy o żywotności niematerialnej, a ludzi mało tam, ale o niedostępnym nam poziomie poezji i pięknie. Tak – ten świat istnieje, ale trzeba w wielu wodach się okąpać i w wielu ogniach spalić, aby tam wejść, a tymczasem życie jest krótkie i kończymy je na tym samym miejscu w naszym zakurzonym sklepiku”.

Nowa wystawa w Muzeum w Gliwicach. Koniecznie trzeba ją zobaczyć. Nas pochłonęła. Nie chcieliśmy wracać do teraźniejszości.


Dlaczego qiviut? Z wielu powodów. 









*Płatne z góry. 


Cytat: Zofia Stryjeńska „Chleb prawie że powszedni. Kronika jednego życia”, Wydawnictwo Czarne 2016


czwartek, 7 marca 2024

Lewy sercowy

Marzec już stoi w progu i szykuje się do objęcia tronu, a tu jeszcze poprzedni rezydent nie spakował wszystkich swoich rzeczy i domaga się zasłużonej atencji. Oddajmy mu zatem, co cesarskie. Wyjątkowo długi w tym roku luty nam nie dłużył się zupełnie. Julka ciężko przepracowała dwa tygodnie ferii na turnusie rehabilitacyjnym, a potem wciągnął Ją edukacyjny wir  i jeszcze nie wypuścił. Zejdzie z tej karuzeli dopiero w czerwcu, ale to właśnie dzięki wytężonej pracy podczas zimowej przerwy od obowiązków szkolnych łatwiej jest Jej teraz je wypełniać. Umysł ma bardziej chłonny i ciało sprawniejsze. Z większą ochotą wstaje też rano z łóżka, co też jest nie bez znaczenia ;-) Warto podkreślić, że koszt Julcinego pobytu i rehabilitacji w całości został sfinansowany z ubiegłorocznych wpłat 1,5% podatku oraz z okazjonalnych darowizn, jakie wpływają na Jej subkonto w Fundacji Dzieciom "Zdążyć z Pomocą". Stokrotnie dziękujemy wszystkim dobrodziejom, którzy wspierają Julkę i kibicują Jej na wyboistej drodze do sprawności. Zawsze mówię, że to są bardzo dobrze ulokowane pieniądze. Dywidendy wypłacane są na bieżąco w Julcinych uśmiechach. Lepszej inwestycji w tym roku nie zrobicie ;-)


Zofia - dla odmiany - dwa tygodnie laby spędziła w objęciach królowej nauk i chociaż nie mam złudzeń, że ten romans zamieni się w płomienne uczucie, to żywię nadzieję, iż w Jej humanistycznym umyśle zostanie przynajmniej echo tego flirtu. Liczne przerwy w codziennym zgłębianiu zawiłości mnożenia jednomianów i sum algebraicznych przez sumy algebraiczne zagospodarowaliśmy sprawdzoną formą rekreacji: wizytą w teatrze, na stoku i rozpieszczaniu podniebienia. Oczywiście nie zabrakło także obowiązkowych wizyt w bibliotece, spacerów po lesie i krótkiego wypadu w góry. Puste schronisko po sezonie sprzyjało rozmowom do późnej nocy - polecam każdemu ojcu dorastającej córki. Bezcenne doświadczenie i wyjątkowa perła w albumie tegorocznych wspomnień. Z premedytacją poświęciliśmy też kilkanaście godzin  bindżując trzy sezony wyczekiwanego serialu, ale absolutnie nie był to zmarnowany czas ;-)

Łakniemy już wiosny niczym kania dżdżu. Czekamy na nią. Wypatrujemy każdego słonecznego promienia. Rodzimy się z nią na nowo. Co roku ten sam cykl. I wcale nam nie przeszkadza, że z każdym przybywa nam jednej na karku.


czwartek, 29 lutego 2024

Pluton piechoty zmotoryzowanej w natarciu wzmocnionej kompanią ciężkich karabinów maszynowych*

Zalążek pomysłu. Kiełek ledwie, ale ziemia pamięta, więc przy sprzyjającej aurze i determinacji żniwa mogą być obfite. Czas też jest sprzymierzeńcem. Reszta jest Au.


...

* (Opole 1969)

niedziela, 14 stycznia 2024

Siedemnaście mgnień

Plan. Dobrze go mieć. Daje złudne poczucie stabilności i bezpieczeństwa. Takie namacalne zaklinanie rzeczywistości. Warto też schować po zapasowym w każdym z rękawów. Na wszelki wypadek. Czasem jednak wszystkie biorą w łeb. Nawet te zastępcze. Wtedy z tylnej kieszeni wyjmuję wysłużoną pomiętą kartkę. Rozkładam na kolanie, rozprostowuję rogi i przyglądam się jej przez chwilę. Jest pusta. Niezapisana. Plan bez planu. Kompas na dalszą drogę. Wyznacza azymut, gdy wszystko inne zawodzi. Pokazuje, którędy najlepiej przejść nad rzeczami, na które nie mamy wpływu.

W czwartek Julka świętowała. Siedemnaście wiosen stuknęło szanownej solenizantce. Zażyczyła sobie budzenie urodzinowym "sto lat". Kilka minut przed szóstą - nierozśpiewanymi głosami podbudowanymi akompaniamentem równie zaspanej gitary - daliśmy zadość życzeniu i upust własnym wokalnym potrzebom. I chociaż według zdecydowanej mniejszości naszego trio piosenka brzmiała jak poniedziałek, to Julka była zachwycona. W Jej oczach (i w uszach) zawsze będę Santaną, bez względu na to, co twierdzi wysublimowana muzycznie Mama ;-) Poranek podarował Julce w prezencie zjawiskowy wschód słońca, a reszta dnia również przyniosła kilka miłych akcentów. Na sobotę zaplanowaliśmy huczne przyjęcie, na które już od listopada Julka zapraszała wszystkich bez wyjątku. Niestety życie miało na nas inny plan i w ostatniej chwili urodziny trzeba było przełożyć na bliżej nieokreślony termin. Choroba nie pyta o zaproszenie. Wchodzi bez pukania i rozsiada się w najwygodniejszym fotelu. 

Został tort. Wielkością wprost proporcjonalny do liczby nieobecnych gości. Mamie życzymy dużo zdrowia i zapewniamy, że smakował tak samo doskonale, jak wyglądał ;-) Julka swoje życzenie wypowiedziała na głos. Chcę, żeby moja rodzina była  szczęśliwa i zdrowa. Niech się spełni. 

Dziecko zimy. Zodiakalny Koziorożec. Niepokorna dusza o złotym sercu. Przyszła na świat w czwartek. Ponoć urodzonych w tym dniu cechuje wewnętrzny spokój i siła oraz otwartość na świat i ludzi. Wrażliwi na bliźnich, szczerzy i odpowiedzialni. Wszystko się zgadza. Taka jest. Autentyczna we wszystkim, co robi.

Bywa, że plan jest dobry, ale dane, na których się opiera są nieaktualne. Jak stare mapy. Piękne, ale niepraktyczne. Do tego wpisu przymierzałem się od kilku wieczorów. Oprócz tytułu, który czekał w pamięci podręcznej od dwóch lat nie miałem nic. Nawet mglistego zarysu planu. Nawet starej mapy. Nie wiedziałem w jakie rejony zaprowadzą mnie myśli. Zaczynałem, kasowałem. Niejednokrotnie całe akapity. Nic mi się nie kleiło poza powiekami. W końcu usunąłem wszystko, zaparzyłem duży kubek czarnej herbaty i sięgnąłem do tylnej kieszeni po sprawdzone rozwiązanie. Pewnych rzeczy nie przewidzisz, a życie pisze najbardziej hollywoodzkie scenariusze. Warto je adaptować. Bądź co bądź siebie potrafimy grać oscarowo ;-)