sobota, 30 listopada 2024

Motoryka mała

Szperam czasem w starych wpisach na tym blogu. Wracam do wspomnień, do zdjęć. Zerkam na teksty zastanawiając się jak udało mi się zbudować tak trafne zdanie lub  - wręcz przeciwnie - tak chybione. Każdy z takich wpisów, jest swoistą pocztówką z czasu i miejsca, w jakim aktualnie się znajdowaliśmy, spisaną i wysłaną w przyszłość. Pamiętam, że w czasach szkolnych każdy miał i prowadził pamiętnik. Jedni zbierali do niego dedykacje, inni prowadzili zapiski. Czasem przybierało to formę raptularza i spisywane było na bieżąco dzień po dniu, ale w odróżnieniu od dziennika, pamiętnik pozwalał kreślić wspomnienia z perspektywy czasu, z dystansu i niejednokrotnie nacechowany był subiektywnymi ocenami opisywanych wydarzeń. Nie wiem, czy taki sposób spisywania refleksji jeszcze dziś gdzieś funkcjonuje, ale poniższy blog, to właśnie namiastka takiego diariusza. Pamięć ludzka jest ulotna. Często zapominamy (z różnych względów) o rzeczach, które kiedyś stanowiły dla nas wartość. Dlatego adresatem takich pocztówek jesteście nie tylko Wy, ale także my.

Sięgnąłem ostatnio do wpisu sprzed jedenastu lat, w którym znalazły się jedne z pierwszych, świadomych rysunków Julki. Skłoniła mnie do tego wizyta w Muzeum Historii Katowic, w którego gościnnych murach odbył się wernisaż prac plastycznych przygotowanych przez uczniów Julcinej szkoły. Kilka dzieł wyszło również spod ręki naszej artystki ;-)

Nie zabrakło oprawy muzycznej, podniosłej atmosfery, oficjalnych podziękowań i... poczęstunku, ale najważniejsza tego wieczoru dla małych i większych artystów była obecność zaproszonych gości. Z dumą oprowadzali nas po wystawie, prezentowali swoje dzieła i wyjaśniali zawiłości prezentowanych prac. Szósty rok z rzędu oglądamy Ich obrazki i rysunki w Sali Witkacego i każdego roku potrafią nas zaskoczyć. Także wyborem tematu pracy ;-) Dla mnie osobiście czas spędzony na tym wernisażu jest absolutnie obowiązkowy, chociaż oczywiście obowiązkiem nie jest, tylko przyjemnością. Dla Julki też jest to szalenie ważne, bo co to by była za frajda z namalowanego z pieczołowitością obrazka, gdyby nie było go komu pokazać. A zwłaszcza tacie ;-)
Uwielbia rysować. Jeśli zajrzycie do Niej do pokoju i akurat nie słucha muzyki z ulubionych musicali, to na pewno trzyma w ręku kredkę lub flamaster. Pamiętam, jak kilka lat temu przyniosła ze szkoły obrazek ze skrupulatnie zamalowanym tłem. Mamy go do tej pory. Widzimy niesamowity progres, drogę jaką przeszła od radosnych bohomazów, do w pełni autonomicznych, zaplanowanych obrazków. Dla nas mają unikalną wartość artystyczną i są też formą rehabilitacji. Bo skoro umie narysować swoje myśli, to może i zapięcie guzika nie będzie problemem, albo zawiązanie sznurowadła.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz