I
Od ostatniej
wędrówki świętokrzyskim traktem/
Z nostalgią ku
górom podążałem wzrokiem/
Kolejna wyprawa dziś
staje się faktem/
Ubywa kilometrów z
każdym nowym krokiem/
Na szczyt wchodzimy
z ziewającym słońcem/
Nieśmiało
rozświetla zmarszczone kałuże/
Co jest początkiem,
wnet stanie się końcem/
Za cztery dni. Nie
dłużej/
Na termometrze
zaledwie dwa stopnie/
Na zejściu błota
arsenał nowy/
Nagle krok stawiam
nieroztropnie/
Łamiąc pod sobą
kij trekkingowy/
Wstaję z obitą
dumą i ciałem/
Innych widocznych
obrażeń brak/
Szybko
lekcję pokory dostałem/
Z obłoków na
ziemię ściągnął mnie szlak/
Do miasta schodzimy
srebrną wstęgą szosy/
Na łąkach
kaczeńce, po wsiach pełno bzu/
Z pobliskiej galerii
dobiegają głosy/
Siadamy na schodach,
by zaczerpnąć tchu/
Po krótkim toaście
wracamy na mżawkę/
Za chwilę na niebie
słońce zagości/
Na szczycie pod
krzyżem widzimy ławkę/
Kwadrans korzystamy
z jej gościnności/
Mijamy uśpione w
słońcu gospodarstwo/
Wiatr ściga po
niebie niesforną chmurę/
Sklepów niestety
jak na lekarstwo/
Szlak znowu pnie się
pod górę/
Ostatni szczyt,
ostatnia prosta/
Czuć zapach mety –
jest bliska/
Noc dzień ucina jak
cięta riposta/
Widzimy już okna
schroniska/
II
Dobrze się leży w
miękkiej pościeli/
Dżdżu krople w
parapet stukają w takt/
Wstajemy karnie
niepomni niedzieli/
Bo znowu wzywa nas
szlak/
Z wczorajszej trasy
dzisiaj trzy czwarte/
Więc nie ma nad
czym biadać/
Błoto do butów się
lepi uparte/
Na szczęście
przestało padać/
Pod stopą asfalt,
niechybny to znak/
Że czas zadbać o
aprowizację/
Po szybkich zakupach
wracamy na szlak/
Bez żalu żegnając
cywilizację/
Na horyzoncie rzecz
to niesłychana/
Nie sposób pomylić
tę śnieżną koronę/
Dumnie króluje góra
ukochana/
Spoglądam z
miłością w jej stronę/
Przed cichą wioską
w wartkiej wodzie/
W potoku zmywamy z
nóg błoto/
Nasi gospodarze już
są w samochodzie/
Wsiadamy do niego z
ochotą/
Wnet nas witają
gościnne progi/
W tym klimatycznym
miasteczku/
Prysznic usuwa
zmęczenie z drogi/
A grill głód w
ogródeczku/
Senność przychodzi wraz z chłodem nocy/
Układam kostkę
Rubika/
Sięgam do stosu
wełnianych kocy/
Znużone powieki
zamykam/
III
Świta dopiero i my
snu wyznawcy/
Niechętnie wstajemy
z pieleszy/
Żegnają nas nasi
chlebodawcy/
Dziś również nam
się nie śpieszy/
W brzuchach układa
się syte śniadanie/
Lecz czas obrać
wybrany kierunek/
Z wdzięcznością
dziękujemy za nie/
Także za wikt i
opierunek/
Znów uśmiech
szeroki zdobi me lica/
Bo widok jej nie
jest mi karą/
Matka Niepogód i
Kapryśnica/
Lub polskie
Kilimandżaro/
Do końca dnia
królować będzie/
I fascynację w nas
wznieci/
Ta wypiętrzona w
trzeciorzędzie/
Dumniejsza niż
Karol Trzeci/
Po drodze zagajam
zielarkę miejscową/
Co mlecz w ogródku
z zapałem siecze/
Tłumaczy, że to na
sprawę gardłową/
I że to mniszek
lekarski, nie mlecze/
Wtem niespodzianka
czeka na szlaku/
Nieoceniona w
znużeniu/
Wiemy, że ręcznik
czeka w plecaku/
Moczymy więc nogi w
strumieniu/
Jeszcze kolacja w
przydrożnym barze/
Uchwytność celu
nas bałamuci/
Dopiero w schronisku
się okaże/
Jak z sił jesteśmy
wyzuci/
IV
Przed pierwszym
kurem witamy dzień/
Za oknem świtu
pożoga/
Zbieramy się cicho
wychodząc przez sień/
I znowu wzywa nas
droga/
Sesja na drzewie,
lub z drzewem/
To znowu zdjęcie w
kałuży/
Chwalimy łąki
umajone śpiewem/
Wędrówka nam się
nie dłuży/
Jeżeli wszystko
pójdzie jak chcemy/
Choć w głowie się
to nie mieści/
To kilometrów klamrą
zepniemy/
Nieomalże sto czterdzieści/
Ostatnie podejście
strasznie się dłuży/
Mozolnie pod górę,
nie widać końca/
Straszą nas bliskie
pomruki burzy/
A pod szczytem
deszcz, zamiast słońca/
W dół w ścianie
wody, która z gór spływa/
W butach nam chlupie
i mokro wszędzie/
Nagle piosenka nam z
serc wypływa/
I las wypełnia w
tym wilgłym obłędzie/
To kres włóczęgi
i kropka czerwona/
Tutaj się nasza
przygoda kończy/
Skronie nam zdobi
słona korona/
I ból, co zamiast
dzielić łączy/
Wybaczcie mi proszę
zabawę słowem/
W zamyśle w tym być
miał pierwiastek boski/
Jak to się stało
zachodzę w głowę/
Że rym tylko /lub
aż/ częstochowski/
______________________________
Szalony
pomysł, by wrażenia z ostatniej wędrówki Małym
Szlakiem Beskidzkim spróbować
ująć
w rymy pojawił się przed startem. Powodów było kilka. Po
pierwsze: dlaczego nie? Może
to jest właśnie ten moment, by wyjrzeć z dna szuflady? Nie,
to nie ten moment i nie ta szuflada ;-) Po
drugie: nikt się takiej formy relacji nie spodziewa. Dotąd
wszystkie przejścia, którymi zdecydowałem się z Wami podzielić
ubrane były w prozę. Czasem
czytelnika trzeba zaskoczyć asem z rękawa. Po
trzecie: to świetna okazja dla gimnastyki umysłu. Mój swoje lata
już ma, więc każda forma treningu jest dla niego nieoceniona ;-)
Trzy lata temu samotnie robiłem tę trasę w sierpniu.
We dwoje, w innym kierunku, na progu budzącej się wiosny, to jest
zupełnie inny szlak, chociaż przecież ten sam. Mam
na nim kilka ulubionych miejsc. Jednym z nich jest widok na Królową
Beskidów, której poświęciłem aż trzy zwrotki, ale oczywiście
zasługuje na więcej ;-)
W
liczbach wygląda to następująco:
Rabka
Zdrój Zaryte - Schronisko na Kudłaczach ok. 39 km
Schronisko
na Kudłaczach - Palcza ok. 31 km
Palcza
– Schronisko Leskowiec ok. 31 km
Schronisko
Leskowiec – Bielsko Biała Straconka ok. 38 km
Waga
plecaka 6,70 kg. Dużo za dużo.
W
tym roku, to ostatnia taka wyjazdowa włóczęga. Każda kolejna
będzie wokół komina. Obiecałem to sobie i dzieciom. Tym bardziej
dziękuję Kasi za zielone światło na tę majówkową. Bardzo
przyjemny prezent urodzinowy.
Oktawia.
To nasz drugi „duży” szlak razem. Są dłuższe, wyższe,
bardziej zasługujące na miano wyprawy. Wiem, że jesteś na nie
gotowa. W pojedynkę. Samotny marsz smakuje inaczej. Warto
zakosztować tych smaków. Dziękuje Ci za każdy kilometr i wspólny
czas na szlaku. I za Marcina, bez którego wsparcia
nasza
przygoda wyglądała by zupełnie inaczej.
Gosia
z Jankiem. Bez Was też byłoby trudniej. Dziękuję za elastyczność
w gospodarowaniu czasem wolnym i przygarnięcie pod dach na bardzo
ważnym etapie. Cieszę się, że zdecydowaliście się wpisać w
historię naszej wyprawy.
PS
Nie
ma tu wersów, które byłyby owocem wyobraźni. Wszystko, co jest w
nich zawarte wydarzyło się podczas tych czterech dni marszu i każda
strofa, to wspomnienie z wędrówki. Nie
bez znaczenia jest fakt, iż miałem niesamowitą frajdę w budowaniu
tych zdań, w szukaniu rymów, chwytaniu wszystkich sznurków, by
niczego istotnego, co złożyło się na tę przygodę nie pominąć.
Brak nazw własnych jest celowy i zamierzony ;-)
Chętnie
wrócę za kilka lat do tego wpisu i wiem, że lektura kolejnych
zwrotek sprawi, że z mej pomarszczonej twarzy nie będzie
schodził uśmiech :-)