niedziela, 14 maja 2023

Temat na poemat

I

Od ostatniej wędrówki świętokrzyskim traktem/

Z nostalgią ku górom podążałem wzrokiem/

Kolejna wyprawa dziś staje się faktem/

Ubywa kilometrów z każdym nowym krokiem/


Na szczyt wchodzimy z ziewającym słońcem/

Nieśmiało rozświetla zmarszczone kałuże/

Co jest początkiem, wnet stanie się końcem/

Za cztery dni. Nie dłużej/


Na termometrze zaledwie dwa stopnie/

Na zejściu błota arsenał nowy/

Nagle krok stawiam nieroztropnie/

Łamiąc pod sobą kij trekkingowy/


Wstaję z obitą dumą i ciałem/

Innych widocznych obrażeń brak/

Szybko lekcję pokory dostałem/

Z obłoków na ziemię ściągnął mnie szlak/


Do miasta schodzimy srebrną wstęgą szosy/

Na łąkach kaczeńce, po wsiach pełno bzu/

Z pobliskiej galerii dobiegają głosy/

Siadamy na schodach, by zaczerpnąć tchu/


Po krótkim toaście wracamy na mżawkę/

Za chwilę na niebie słońce zagości/

Na szczycie pod krzyżem widzimy ławkę/

Kwadrans korzystamy z jej gościnności/


Mijamy uśpione w słońcu gospodarstwo/

Wiatr ściga po niebie niesforną chmurę/

Sklepów niestety jak na lekarstwo/

Szlak znowu pnie się pod górę/


Ostatni szczyt, ostatnia prosta/

Czuć zapach mety – jest bliska/

Noc dzień ucina jak cięta riposta/

Widzimy już okna schroniska/


II

Dobrze się leży w miękkiej pościeli/

Dżdżu krople w parapet stukają w takt/

Wstajemy karnie niepomni niedzieli/

Bo znowu wzywa nas szlak/


Z wczorajszej trasy dzisiaj trzy czwarte/

Więc nie ma nad czym biadać/

Błoto do butów się lepi uparte/

Na szczęście przestało padać/


Pod stopą asfalt, niechybny to znak/

Że czas zadbać o aprowizację/

Po szybkich zakupach wracamy na szlak/

Bez żalu żegnając cywilizację/


Na horyzoncie rzecz to niesłychana/

Nie sposób pomylić tę śnieżną koronę/

Dumnie króluje góra ukochana/

Spoglądam z miłością w jej stronę/


Przed cichą wioską w wartkiej wodzie/

W potoku zmywamy z nóg błoto/

Nasi gospodarze już są w samochodzie/

Wsiadamy do niego z ochotą/


Wnet nas witają gościnne progi/

W tym klimatycznym miasteczku/

Prysznic usuwa zmęczenie z drogi/

A grill głód w ogródeczku/


Senność przychodzi wraz z chłodem nocy/

Układam kostkę Rubika/

Sięgam do stosu wełnianych kocy/

Znużone powieki zamykam/


III

Świta dopiero i my snu wyznawcy/

Niechętnie wstajemy z pieleszy/

Żegnają nas nasi chlebodawcy/

Dziś również nam się nie śpieszy/


W brzuchach układa się syte śniadanie/

Lecz czas obrać wybrany kierunek/

Z wdzięcznością dziękujemy za nie/

Także za wikt i opierunek/


Znów uśmiech szeroki zdobi me lica/

Bo widok jej nie jest mi karą/

Matka Niepogód i Kapryśnica/

Lub polskie Kilimandżaro/


Do końca dnia królować będzie/

I fascynację w nas wznieci/

Ta wypiętrzona w trzeciorzędzie/

Dumniejsza niż Karol Trzeci/


Po drodze zagajam zielarkę miejscową/

Co mlecz w ogródku z zapałem siecze/

Tłumaczy, że to na sprawę gardłową/

I że to mniszek lekarski, nie mlecze/


Wtem niespodzianka czeka na szlaku/

Nieoceniona w znużeniu/

Wiemy, że ręcznik czeka w plecaku/

Moczymy więc nogi w strumieniu/


Jeszcze kolacja w przydrożnym barze/

Uchwytność celu nas bałamuci/

Dopiero w schronisku się okaże/

Jak z sił jesteśmy wyzuci/


IV

Przed pierwszym kurem witamy dzień/

Za oknem świtu pożoga/

Zbieramy się cicho wychodząc przez sień/

I znowu wzywa nas droga/


Sesja na drzewie, lub z drzewem/

To znowu zdjęcie w kałuży/

Chwalimy łąki umajone śpiewem/

Wędrówka nam się nie dłuży/


Jeżeli wszystko pójdzie jak chcemy/

Choć w głowie się to nie mieści/

To kilometrów klamrą zepniemy/

Nieomalże sto czterdzieści/


Ostatnie podejście strasznie się dłuży/

Mozolnie pod górę, nie widać końca/

Straszą nas bliskie pomruki burzy/

A pod szczytem deszcz, zamiast słońca/


W dół w ścianie wody, która z gór spływa/

W butach nam chlupie i mokro wszędzie/

Nagle piosenka nam z serc wypływa/

I las wypełnia w tym wilgłym obłędzie/


To kres włóczęgi i kropka czerwona/

Tutaj się nasza przygoda kończy/

Skronie nam zdobi słona korona/

I ból, co zamiast dzielić łączy/


Wybaczcie mi proszę zabawę słowem/

W zamyśle w tym być miał pierwiastek boski/

Jak to się stało zachodzę w głowę/

Że rym tylko /lub aż/ częstochowski/

______________________________


Szalony pomysł, by wrażenia z ostatniej wędrówki Małym Szlakiem Beskidzkim spróbować ująć w rymy pojawił się przed startem. Powodów było kilka. Po pierwsze: dlaczego nie? Może to jest właśnie ten moment, by wyjrzeć z dna szuflady? Nie, to nie ten moment i nie ta szuflada ;-) Po drugie: nikt się takiej formy relacji nie spodziewa. Dotąd wszystkie przejścia, którymi zdecydowałem się z Wami podzielić ubrane były w prozę. Czasem czytelnika trzeba zaskoczyć asem z rękawa. Po trzecie: to świetna okazja dla gimnastyki umysłu. Mój swoje lata już ma, więc każda forma treningu jest dla niego nieoceniona ;-)

Trzy lata temu samotnie robiłem tę trasę w sierpniu. We dwoje, w innym kierunku, na progu budzącej się wiosny, to jest zupełnie inny szlak, chociaż przecież ten sam. Mam na nim kilka ulubionych miejsc. Jednym z nich jest widok na Królową Beskidów, której poświęciłem aż trzy zwrotki, ale oczywiście zasługuje na więcej ;-)


W liczbach wygląda to następująco:

Rabka Zdrój Zaryte - Schronisko na Kudłaczach ok. 39 km

Schronisko na Kudłaczach - Palcza ok. 31 km

Palcza – Schronisko Leskowiec ok. 31 km

Schronisko Leskowiec – Bielsko Biała Straconka ok. 38 km

Waga plecaka 6,70 kg. Dużo za dużo.


W tym roku, to ostatnia taka wyjazdowa włóczęga. Każda kolejna będzie wokół komina. Obiecałem to sobie i dzieciom. Tym bardziej dziękuję Kasi za zielone światło na tę majówkową. Bardzo przyjemny prezent urodzinowy.

Oktawia. To nasz drugi „duży” szlak razem. Są dłuższe, wyższe, bardziej zasługujące na miano wyprawy. Wiem, że jesteś na nie gotowa. W pojedynkę. Samotny marsz smakuje inaczej. Warto zakosztować tych smaków. Dziękuje Ci za każdy kilometr i wspólny czas na szlaku. I za Marcina, bez którego wsparcia nasza przygoda wyglądała by zupełnie inaczej.

Gosia z Jankiem. Bez Was też byłoby trudniej. Dziękuję za elastyczność w gospodarowaniu czasem wolnym i przygarnięcie pod dach na bardzo ważnym etapie. Cieszę się, że zdecydowaliście się wpisać w historię naszej wyprawy.

PS Nie ma tu wersów, które byłyby owocem wyobraźni. Wszystko, co jest w nich zawarte wydarzyło się podczas tych czterech dni marszu i każda strofa, to wspomnienie z wędrówki. Nie bez znaczenia jest fakt, iż miałem niesamowitą frajdę w budowaniu tych zdań, w szukaniu rymów, chwytaniu wszystkich sznurków, by niczego istotnego, co złożyło się na tę przygodę nie pominąć. Brak nazw własnych jest celowy i zamierzony ;-)

Chętnie wrócę za kilka lat do tego wpisu i wiem, że lektura kolejnych zwrotek sprawi, że z mej pomarszczonej twarzy nie będzie schodził uśmiech :-)



2 komentarze:

  1. Mistrzostwo opisu! Bardzo w punkt. I poetycko. Tak jak górskie wędrowanie. Dziękuję za tę wrażliwość, Jacku!

    OdpowiedzUsuń
  2. W piwnicy zamiast rowerów trzymasz chyba jednak Kalliope 😉

    OdpowiedzUsuń