wtorek, 18 kwietnia 2023

Jutru jutro

Patrz

Oto teatr, przyszedłeś, boś chciał,

Bo tu mądrzej lub chociaż zabawniej...

Bo wiadomo, kto gra,

Z kogo śmiech, nad kim łza

I że nic się nie stanie naprawdę...

A gdyby tak zabrać cząstkę teatru do domu? Nie okruchy wspomnień, tylko taki namacalny, przesiąknięty duchem kilku sezonów odprysk rzeczywistości? Nam się udało i to zupełnie legalnie ;-) Otóż w maju ubiegłego roku z afisza ukochanego Teatru Rozrywki po trzynastu latach zszedł musical "Producenci". Wrzesień poza standardową słotą, przyniósł także deszcz pamiątek po spektaklu, o które można było zawalczyć na ogólnopolskim portalu aukcyjnym. Wśród wybranych elementów scenografii, kostiumów i rekwizytów, znalazła się też olbrzymia, niekończąca się ściana szufladek na kartotekę. Kierowany głosem serca stanąłem do licytacji. Aukcję szczęśliwie wygrałem i... dopiero wtedy rozpędzone serce dogonił zdyszany rozum. Po pierwsze jak powiedzieć żonie, że przywiozę do domu dekorację teatralną w słoniowych rozmiarach, po drugie jak ją przetransportować ;-) O ile do kwestii transportu podszedłem zadaniowo i dość szybko ją ogarnąłem, to pierwsza sprawa wymagała delikatności i metodycznego przygotowania gruntu. Nie da się postawić w salonie ściany o wymiarach trzy na pięć metrów i zarzekać się, że "przecież stoi tu od dawna". To nie kolejna para butów ;-) Ostatecznie po długich godzinach rozmów i niełatwych negocjacjach poszliśmy na kompromis i oniryczna zabudowa stanęła w stołowym, a ja wyprowadziłem się razem z rowerem do garażu. Jesteśmy bardzo zgodnym małżeństwem. Zawsze zgadzam się na to, co proponuje żona.

Żartuję!* Rower mógł zostać ;-)

(fot. Teatr Rozrywki)

Wraz z dekoracjami nabyliśmy prawo do posługiwania się zaszczytnym tytułem Mecenas Teatru Rozrywki 2022/23 i honor ten podarowaliśmy Julce, jednocześnie otwierając Jej drzwi na nowe horyzonty. Ufam, że znajdzie za nimi tylko niebanalne pejzaże. 

Z samą chorzowską sceną związani jesteśmy od przeszło dekady, od premiery musicalu "Sweeney Todd. Demoniczny golibroda z Fleet Street", ale źródeł naszego teatralnego afektu doszukiwać się chyba należy w "Zorbie" wystawianym na deskach ówczesnego Gliwickiego Teatru Muzycznego pod koniec lat dziewięćdziesiątych. Miłość do musicali Dziewczynki mają po nas. Genetyka to jednak ciekawa sprawa i nawet zaburzony kariotyp nie jest w stanie pewnych rzeczy zmienić ;-) 

Gdy gasną światła na widowni, dzielę zazwyczaj uwagę między estradę, a malujące się na Ich twarzach emocje. Zosia zwykle skupiona, świetnie odnajdująca się w konwenansach, chociaż na co dzień bywa z tym różnie. Julka zawsze zaangażowana i autentyczna w wyrażaniu uczuć, bez zbędnej egzaltacji. Ze słabością do wyrazistych postaci, czarnych charakterów i antagonistów wszelkiej maści ;-)

To nie jest wpis o teatrze, chociaż mógłby być. To zapis drogi, w jaką wyruszyliśmy jakiś czas temu. Drogi, w którą zabraliśmy kolejne pokolenie. Dwa bilety normalne. Dwa ulgowe. Zespół nie łapie się na grupowy. Zawsze wchodzi bocznym wejściem.





*Zagadka tylko, w którym miejscu ;-)

PS Inspiracje: Wojciech Młynarski i Jacek Korczakowski.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz