Miałem pisać o wakacyjnych wojażach naszej rodzinki, ale ostatni tydzień natchnął mnie do innego tematu. Poza tym wakacje przecież jeszcze się nie kończą ;-)
Jula z mamą pojechała na turnus rehabilitacyjny, a ja zostałem z naszą młodszą latoroślą - Zosią Adamosią (jak sama mówi o sobie ;-) ). Zosia - mówiąc delikatnie - jest wulkanem energii. Wszędzie Jej pełno, nie potrafi usiedzieć w jednym miejscu, biegała zanim jeszcze nauczyła się chodzić ;-) Ustawia wszystkich pod swoje dyktando, a robi to tak wdzięcznie, że nikt nie ma nic przeciwko, by dać się owinąć wokół Jej paluszka :-) Nie boi się nikogo i niczego (poza muchą ;-) ). Jak na swoje 2,5 roku jest niesamowicie wygadana, zasób słów ma olbrzymi, co czasem prowadzi do zabawnych sytuacji. W ostatnią niedzielę wybraliśmy się do kościoła. Zwykle siadamy w bocznej nawie, by nie przeszkadzać innym. Tym razem - kierowany wiarą we własne możliwości zapanowania nad żywiołem - postanowiłem usiąść z Zosią z przodu. Oczywiście nasza wiercipięta, która na co dzień modli się bardzo ładnie (chociaż Modlitwę Pańską w wersji death metalowej też już słyszeliśmy w Jej wykonaniu), postanowiła uraczyć wszystkich wokół własnym pomysłem na mszę:
- Polska biało czerwoni!
- Zosia teraz nie śpiewamy.
- A mogę skakać?
- Nie, nie możesz skakać.
- A mogę tańczyć?
- Nie, nie możesz tańczyć.
- A mogę się kręcić?
- Nie, nie możesz się kręcić, teraz się modlimy.
Zosia rozglądając się i wskazując na ambonę:
- A mogę iść pozjeżdżać na zjeżdżalni?
Nie muszę chyba dodawać, że gdy ja coraz bardziej ściszałem głos, Zosia swój podkręcała ;-) Dziś również - niczym Terkina z disneyowskiego "Tarzana", gdy w obozie znalazła maszynę do pisania - na pierwsze dźwięki organów wydała z siebie przeciągłe, zdziwione " Uuuuuuu!" :-)
Ciężkie jest życie ojca żywiołowej dwulatki ;-)
Dotychczas Zosia bardziej trzymała się maminej spódnicy, a Jula moich spodni. Taka krótkotrwała zamiana ról, wyjdzie zdaje się wszystkim na dobre. Spędzamy wspólnie czas, w miarę możliwości intensywnie. Chodzimy na place zabaw, na zakupy, spędzamy czas na ogrodzie, czytamy, wspólnie kucharzymy, oglądamy bajki i koncerty na dvd (świetny Tokijski koncert Queenu z 1985 roku). Nie znaczy wcale, że nie robiliśmy tego wcześniej - w pełnym składzie (no może poza Queen-em ;-) . Teraz korzystamy z czasu, który mamy tylko i wyłącznie dla siebie.
Niemniej jednak odliczamy już dni, kiedy znów będziemy wszyscy razem...
Kocham te moje urwisy. Wszystkie bez wyjątku :-). Dziś mocniej niż wczoraj, a słabiej niż jutro...
PS O wakacjach będzie w następnym wpisie :-)
Pamietam Zosię z etapu "nie, to to, nie", czym bawiła do łez cała rodzinę intonując protest w sobie jedyny sposób.
OdpowiedzUsuńZjeżdżalnia? No proszę. Fajne - dzieci są kreatywniejsze od nas - zwłaszcza, gdy nie wiedzą, że czegos "nie wolno" :P
Gdy rodzice tworzą dzieciom "spokojny", ciepły dom - wszystko jest lepsze i jest miejsce na kochanie "wszystkich urwisów".
Wszystkiego dobrego wszystkim domowym urwisom (tym starszym też) z domu Julki A. oraz Zosi Adamosi : Ciotka KRotka - czyli Krystyna R.