niedziela, 14 kwietnia 2024

Accantus

Tytułowe słowo w naszym domu odmieniane jest przez wszystkie przypadki. Naturalnie pierwsze skrzypce gra Julka, ale reszta rodziny niezgorzej Jej wtóruje. 

Szczypta historii: dekadę temu - do dziś nie wiem, czy było to szczęśliwe zrządzenie losu, czy przypadek - na popularnym serwisie społecznościowym odkryliśmy kanał, który momentalnie wpisał się w nasze ówczesne (i jak się miało niebawem okazać także przyszłe) potrzeby muzyczne. Dziewczynkom oferował piosenki z ulubionych bajek, a nam utwory musicalowe, chociaż i te pierwsze śpiewaliśmy chętnie. Najpierw dzieciom, potem z dziećmi.

Czym jest Studio Accantus? To zespół profesjonalistów. Wykształconych muzycznie wokalistów, aktorów i aranżerów, skupionych wokół jednego wyjątkowego reżysera, który za cel obrał sobie promowanie nad Wisłą musicalu i szeroko rozumianej muzyki filmowej. Dzięki kanałowi na YouTube to, co nagrają i zmontują w swoim studio, trafia do szerokiej publiczności, w tym do naszej czwórki. A są to wyselekcjonowane utwory. Klasyka musicalowych scen starego i nowego kontynentu, nowości tychże, filmy muzyczne, animacje. Wszystko po polsku, niejednokrotnie we własnych, dopracowanych tłumaczeniach, przecierających szlak dla kolejnych polskich przekładów. 

Nasza muzyczna przygoda ze Studiem Accantus to nie tylko ekran komputera. Od kilku już lat artyści cyklicznie wyruszają w tournée, a my podążamy za nimi. Karmimy się emocjami na estradach domów kultury, deskach teatrów i filharmonii, salach koncertowych. Nie raz udało się zdobyć bilety w pierwszym rzędzie, a zobaczyć na wyciągnięcie ręki ukochanego wykonawcę, który nie tylko śpiewa i tańczy, ale okrasza występ grą aktorską, to już spełnienie marzeń. Z resztą lwia część zespołu, to zawodowi aktorzy, na co dzień występujący na scenach polskich teatrów muzycznych. Po wielokroć mieliśmy okazje podziwiać ich i oklaskiwać po przedstawieniach.

I chociaż za wszystko trzeba zapłacić kartą płatniczą wiadomej spółki, to każda złotówka zainwestowana w kulturę zwraca się z nawiązką. To także inwestycja w ciągle kształtujący się nastoletni umysł, którego wrażliwość na piękno, na sztukę poddawana jest ciągłemu zalewowi multimedialnego szlamu. W dzisiejszym świecie taki koncert, takie przedstawienie teatralne, show przygotowany przez ludzi, którzy kochają to, co robią - to również rehabilitacja. I nie tylko w kontekście Julki z zespołem Downa. Każdemu z nas przyda się taka terapia.

(Pod sceną. Moment, gdy już można było robić zdjęcia. Emocje zamknięte w kadrze. 
Julka w koszulce z Kotów, Kasia z Six, a Zosia z Hamiltona. 
Fotograf tego dnia nosił bluzę z jedynym słusznym numerem: 24601 ;-) )
(fot. Ela Bednarek i Bartek Bednarek)

Tydzień temu leczyliśmy dusze na koncercie Studia Accantus w Domu Muzyki i Tańca w Zabrzu. Bilety kupione jesienią. Po koncercie spotkanie z artystami. Po wszystkim Julka podeszła do mnie i powiedziała "dziękuję ci Tato za moje życie". A to już coś znaczy.

wtorek, 2 kwietnia 2024

Qiviut

Leniwy wtorek. Tydzień dopiero co opuścił bloki startowe, ale jeszcze powłóczy nogami nie mogąc zebrać się po świątecznym poniedziałku. Na szkolnych korytarzach ciszę zakłóca tylko opadający miękko kurz i tykanie zegarów, a praca... cóż... także na 100% moich dzisiejszych możliwości ;-) Idealny dzień na realizację zaległych zobowiązań i planów, oraz na nieplanowaną wycieczkę w przeszłość. Bilety powrotne i nielimitowany bagaż wrażeń w cenie zakupu*.

"Każdy człowiek jest niepowtarzalny, a jednocześnie taki sam jak wszyscy inni ludzie. Niepowtarzalność jest zewnętrzna, można ją, rzecz jasna, dostrzec, ale w każdym człowieku istnieje coś wewnątrz, co należy wyłącznie do niego. Możemy to nazwać duszą albo duchem – albo nie musimy nazywać, tylko zostawić. Ale jednocześnie, mimo różnic, jesteśmy sobie równi. Ludzie ze wszystkich części świata są fundamentalnie równi, niezależnie od języka, którym mówią, od koloru skóry i niezależnie od koloru włosów".

Powyższy akapit autorstwa zeszłorocznego laureata Nagrody Nobla w dziedzinie literatury Jona Fossego pochodzi z orędzia napisanego na Międzynarodowy Dzień Teatru, który przypadał w zeszłym tygodniu. Kilka dni przed nim celebrujemy Światowy Dzień Zespołu Downa i chociaż przesłanie noblisty ma szerszy kontekst i skierowane jest dspersonalizowanego odbiorcy, tcytowany fragment jakoś  naturalnie wpisuje mi się w ten, który obchodzimy dzięki Julce. Wbiegliśmy w niego z impetem. Siódmy rok z rzędu lasy wokół Julcinej szkoły zaroiły się od ludzi w niedopasowanych skarpetach i trzeci raz w rodzinnym mieście świętowaliśmy w gronie przyjaciół na fantastycznym pikniku. Obydwa wydarzenia spaja coś jeszcze. Słowo klucz. Otwierające wszystkie serca. Akceptacja. A zaraz obok szacunek, równość, integracja i przyjaźń. To już cały pęk kluczy. Dziękujemy za nie organizatorom i wolontariuszom, oraz wszystkim Przyjaciołom, którzy ślusarkę mają we krwi ❤️

Medal z Jej rąk - najcenniejszy kruszec ❤️
(fot. Grzegorz Bargieła) 

(fot. czarodziej obiektywu - Janusz)
(Trzy lata z rzędu w tym samym towarzystwie na mecie - wirtuozi ślusarki ❤️)

Obiecałem Wam wycieczkę w przeszłość. Nas w nią dzisiaj zabrała Zofia Stryjeńska. Na chwilę oddam jej klawiaturę:

„Ciągle widzę dwa światy: ten, co mnie otacza, to jakieś ubogie rupiecie, marionetki zakurzone, wszystko nikłe nieznośne, użytkowe, tymczasowe. Świat krzątających się rzemieślników. Ale gdzieś drugi jest świat poprzez szczeliny dostrzegalny – to kraje pasterskie o zielonym mchu, gaje mirtowe z bukolików Wergiliusza. Tam żyją sceny z waz greckich, szumią drzewa z gobelinów, złote od słońca jedwabie wydymane wiatrem uplastyczniają postacie Endymionów. Perspektywy biblijnego ruchu pełnego palm, miodu i błękitu. Lśnią barwy o żywotności niematerialnej, a ludzi mało tam, ale o niedostępnym nam poziomie poezji i pięknie. Tak – ten świat istnieje, ale trzeba w wielu wodach się okąpać i w wielu ogniach spalić, aby tam wejść, a tymczasem życie jest krótkie i kończymy je na tym samym miejscu w naszym zakurzonym sklepiku”.

Nowa wystawa w Muzeum w Gliwicach. Koniecznie trzeba ją zobaczyć. Nas pochłonęła. Nie chcieliśmy wracać do teraźniejszości.


Dlaczego qiviut? Z wielu powodów. 









*Płatne z góry. 


Cytat: Zofia Stryjeńska „Chleb prawie że powszedni. Kronika jednego życia”, Wydawnictwo Czarne 2016


czwartek, 7 marca 2024

Lewy sercowy

Marzec już stoi w progu i szykuje się do objęcia tronu, a tu jeszcze poprzedni rezydent nie spakował wszystkich swoich rzeczy i domaga się zasłużonej atencji. Oddajmy mu zatem, co cesarskie. Wyjątkowo długi w tym roku luty nam nie dłużył się zupełnie. Julka ciężko przepracowała dwa tygodnie ferii na turnusie rehabilitacyjnym, a potem wciągnął Ją edukacyjny wir  i jeszcze nie wypuścił. Zejdzie z tej karuzeli dopiero w czerwcu, ale to właśnie dzięki wytężonej pracy podczas zimowej przerwy od obowiązków szkolnych łatwiej jest Jej teraz je wypełniać. Umysł ma bardziej chłonny i ciało sprawniejsze. Z większą ochotą wstaje też rano z łóżka, co też jest nie bez znaczenia ;-) Warto podkreślić, że koszt Julcinego pobytu i rehabilitacji w całości został sfinansowany z ubiegłorocznych wpłat 1,5% podatku oraz z okazjonalnych darowizn, jakie wpływają na Jej subkonto w Fundacji Dzieciom "Zdążyć z Pomocą". Stokrotnie dziękujemy wszystkim dobrodziejom, którzy wspierają Julkę i kibicują Jej na wyboistej drodze do sprawności. Zawsze mówię, że to są bardzo dobrze ulokowane pieniądze. Dywidendy wypłacane są na bieżąco w Julcinych uśmiechach. Lepszej inwestycji w tym roku nie zrobicie ;-)


Zofia - dla odmiany - dwa tygodnie laby spędziła w objęciach królowej nauk i chociaż nie mam złudzeń, że ten romans zamieni się w płomienne uczucie, to żywię nadzieję, iż w Jej humanistycznym umyśle zostanie przynajmniej echo tego flirtu. Liczne przerwy w codziennym zgłębianiu zawiłości mnożenia jednomianów i sum algebraicznych przez sumy algebraiczne zagospodarowaliśmy sprawdzoną formą rekreacji: wizytą w teatrze, na stoku i rozpieszczaniu podniebienia. Oczywiście nie zabrakło także obowiązkowych wizyt w bibliotece, spacerów po lesie i krótkiego wypadu w góry. Puste schronisko po sezonie sprzyjało rozmowom do późnej nocy - polecam każdemu ojcu dorastającej córki. Bezcenne doświadczenie i wyjątkowa perła w albumie tegorocznych wspomnień. Z premedytacją poświęciliśmy też kilkanaście godzin  bindżując trzy sezony wyczekiwanego serialu, ale absolutnie nie był to zmarnowany czas ;-)

Łakniemy już wiosny niczym kania dżdżu. Czekamy na nią. Wypatrujemy każdego słonecznego promienia. Rodzimy się z nią na nowo. Co roku ten sam cykl. I wcale nam nie przeszkadza, że z każdym przybywa nam jednej na karku.


czwartek, 29 lutego 2024

Pluton piechoty zmotoryzowanej w natarciu wzmocnionej kompanią ciężkich karabinów maszynowych*

Zalążek pomysłu. Kiełek ledwie, ale ziemia pamięta, więc przy sprzyjającej aurze i determinacji żniwa mogą być obfite. Czas też jest sprzymierzeńcem. Reszta jest Au.


...

* (Opole 1969)

niedziela, 14 stycznia 2024

Siedemnaście mgnień

Plan. Dobrze go mieć. Daje złudne poczucie stabilności i bezpieczeństwa. Takie namacalne zaklinanie rzeczywistości. Warto też schować po zapasowym w każdym z rękawów. Na wszelki wypadek. Czasem jednak wszystkie biorą w łeb. Nawet te zastępcze. Wtedy z tylnej kieszeni wyjmuję wysłużoną pomiętą kartkę. Rozkładam na kolanie, rozprostowuję rogi i przyglądam się jej przez chwilę. Jest pusta. Niezapisana. Plan bez planu. Kompas na dalszą drogę. Wyznacza azymut, gdy wszystko inne zawodzi. Pokazuje, którędy najlepiej przejść nad rzeczami, na które nie mamy wpływu.

W czwartek Julka świętowała. Siedemnaście wiosen stuknęło szanownej solenizantce. Zażyczyła sobie budzenie urodzinowym "sto lat". Kilka minut przed szóstą - nierozśpiewanymi głosami podbudowanymi akompaniamentem równie zaspanej gitary - daliśmy zadość życzeniu i upust własnym wokalnym potrzebom. I chociaż według zdecydowanej mniejszości naszego trio piosenka brzmiała jak poniedziałek, to Julka była zachwycona. W Jej oczach (i w uszach) zawsze będę Santaną, bez względu na to, co twierdzi wysublimowana muzycznie Mama ;-) Poranek podarował Julce w prezencie zjawiskowy wschód słońca, a reszta dnia również przyniosła kilka miłych akcentów. Na sobotę zaplanowaliśmy huczne przyjęcie, na które już od listopada Julka zapraszała wszystkich bez wyjątku. Niestety życie miało na nas inny plan i w ostatniej chwili urodziny trzeba było przełożyć na bliżej nieokreślony termin. Choroba nie pyta o zaproszenie. Wchodzi bez pukania i rozsiada się w najwygodniejszym fotelu. 

Został tort. Wielkością wprost proporcjonalny do liczby nieobecnych gości. Mamie życzymy dużo zdrowia i zapewniamy, że smakował tak samo doskonale, jak wyglądał ;-) Julka swoje życzenie wypowiedziała na głos. Chcę, żeby moja rodzina była  szczęśliwa i zdrowa. Niech się spełni. 

Dziecko zimy. Zodiakalny Koziorożec. Niepokorna dusza o złotym sercu. Przyszła na świat w czwartek. Ponoć urodzonych w tym dniu cechuje wewnętrzny spokój i siła oraz otwartość na świat i ludzi. Wrażliwi na bliźnich, szczerzy i odpowiedzialni. Wszystko się zgadza. Taka jest. Autentyczna we wszystkim, co robi.

Bywa, że plan jest dobry, ale dane, na których się opiera są nieaktualne. Jak stare mapy. Piękne, ale niepraktyczne. Do tego wpisu przymierzałem się od kilku wieczorów. Oprócz tytułu, który czekał w pamięci podręcznej od dwóch lat nie miałem nic. Nawet mglistego zarysu planu. Nawet starej mapy. Nie wiedziałem w jakie rejony zaprowadzą mnie myśli. Zaczynałem, kasowałem. Niejednokrotnie całe akapity. Nic mi się nie kleiło poza powiekami. W końcu usunąłem wszystko, zaparzyłem duży kubek czarnej herbaty i sięgnąłem do tylnej kieszeni po sprawdzone rozwiązanie. Pewnych rzeczy nie przewidzisz, a życie pisze najbardziej hollywoodzkie scenariusze. Warto je adaptować. Bądź co bądź siebie potrafimy grać oscarowo ;-)

środa, 20 grudnia 2023

Poezja i prozac

Ależ ten grudzień pędzi na łeb, na szyję. Przecieka przez palce wraz z topniejącym śniegiem. Myśli uciekają już ku wiośnie i snujemy plany na lato, a tu nawet zima się jeszcze nie zaczęła. W stołowym czas odmierza nietypowy zegar. A może to kalendarz? Sam nie wiem. Nie liczy minut i godzin, ale pory roku. W każde przesilenie i w każdą równonoc, raz na kwartał ścieramy z niego kurz i symbolicznie zaczynamy nowy rozdział. Jeszcze moment i znów na chwilę zaburzymy jego równowagę i zakłócimy spokój. Potem dnia zacznie przybywać i zaraz przyjdą święta. Na jedną noc cały świat zwolni. Może się nie zatrzyma, bo jest rozpędzony i na dodatek ma z górki*, ale przynajmniej przejdzie do marszu. Spojrzy wstecz, hen za siebie, policzy dni i puste miejsca przy stołach. Rano szybko dopije kawę, zostawi na talerzu napoczęty tost i pobiegnie w dzień i w rok nie oglądając się za siebie. Szukać dróg, gdzie jasny dźwięk. I odpowiedzi.

Przejrzałem galerię zdjęć w telefonie. Ostatnie dwanaście miesięcy zapisane w cyfrowej pamięci. Sporo tego, a to tylko jeden aparat. Umysł ma skłonność do wybielania wspomnień. Zachowuje subiektywnie to, co dla niego wygodne. Reszta trafia do kosza. Przycisk "usuń na zawsze" nie zawsze działa. Może i dobrze. A te najcenniejsze i tak nie mają zdjęć. Są zbyt ulotne, by tracić czas na wyciąganie telefonu. Zapisane migawką powiek. Wystarczy zamknąć oczy, by do nich wrócić.

To nie był zły rok. Na pewno lepszy od ubiegłego. Bilans zysków i strat wypada korzystnie. Przynajmniej globalnie. Małe ojczyzny rządziły się swoimi prawami. 

Przed nami kolejny. Życzę sobie i Wam, by najważniejsze pozostało niewypowiedziane, schowane pod powiekami. Wracam w nowym roku z nową opowieścią. Pierwsze linijki już się piszą. Wesołych Świąt!

(Z soboty na środę. Wersja limitowana)

PS

- Wiesz mężu,  bo ja wzrokowcem jestem. 
- Taaak? A okien brudnych nie widzisz ;-p
- Bo ja słaby wzrok mam...

A jak tam Wasze przedświąteczne porządki? ;-)




* tak naprawdę ma od jakiegoś czasu mocno pod górkę, ale chyba się jeszcze nie zorientował.

poniedziałek, 20 listopada 2023

Królowa

Pamiętacie Kayleigh Williamson? Pisałem tej niesamowitej kobiecie kilka lat temu. Znowu jest o Niej głośno, bo znowu to zrobiła. Dogoniła swoje marzenie. W pierwszą niedzielę listopada wraz z pięćdziesięcioma tysiącami innych marzycieli stanęła na starcie nowojorskiego maratonu. Na metę wbiegła z czasem 10 godzin, 9 minut i 11 sekund. Grubo po limicie, ale to jest zupełnie bez znaczenia. Marzenia nie mają limitów.

W drodze do jego realizacji cały czas wspierał Ją sztab oddanych przyjaciół. Na ostatnich czterdziestu dwóch kilometrach także. Bo to było Jej marzenie, a oni tylko pomogli je zrealizować. Wyprostowali ścieżki, którymi od lat zmierzała do mety w Central Parku. Motywowali, wspierali, dopingowali. Odwrócili uwagę od bólu z jakim wiązało się to wyzwanie, bo każdy krok musiała przecież postawić sama. Dzięki takiej determinacji Kayleigh jest jedną z pierwszych kobiet z zespołem Downa, które ukończyły maraton w Nowym Jorku. Ugryzła swój kawałek Wielkiego Jabłka, popiła łzami wzruszenia na mecie i coś czuję, że nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa ;-)

Niedawno zapytałem Julkę jakie ona ma marzenie. Bez chwili wahania odpowiedziała, że chce zostać królową ;-) Hmm... Wysoko mierzy, ale w końcu po to są marzenia ;-) Taka imaginacja może być pokłosiem naszej ostatniej wizyty w Teatrze Syrena. W październiku mieliśmy nieopisaną przyjemność obejrzeć pierwszą polską inscenizację musicalu "SIX", który szturmem wdarł się na deski West Endu i Broadwayu. Historia życia sześciu żon króla Anglii Henryka VIII - sześciu królowych - zamknięta w ramach koncertu pop. Świetne tłumaczenie, genialna gra aktorska, fantastyczne kostiumy (jakbyście potrzebowali dwóch rąk do wyrażenia siebie tańcem, a nie wiedzielibyście co zrobić z mikrofonem, to tu macie gotowe rozwiązanie), doskonała choreografia, światła i te fenomenalne głosy ubrane w przebojową muzykę graną na żywo przez rewelacyjny girls band. I jeszcze jedna rzecz warta podkreślenia. Bardzo dojrzała publiczność. Bez wyjątkuKiedy był czas na zabawę, to sala szalała, kiedy na zadumę stanęła na wysokości zadania. Byłem bardzo dumny z moich dziewczyn.
Julka żywiołowo reagowała na każdą piosenkę, ponieważ od trzech lat namiętnie słucha ich w oryginale, a i polskie przekłady nie są Jej obce ;-) Najprawdopodobniej to ta ekspresja spowodowała, że aktorki zauważyły Julkę i na koniec wszystkie podeszły przybić Jej pożegnalną piątkę, co naturalnie jeszcze podkręciło owacje. Szalenie miły akcent oraz przywilej siedzenia w pierwszym rzędzie będący owocem zakupu biletów z rocznym wyprzedzeniem ;-)
Nie macie jeszcze dosyć historii o koronowanych głowach? To dobrze, bo  na deser mam jeszcze jedną i jak
oś naturalnie wpisuje się w dzisiejszy post ;-) Ostatnio ćwiczyliśmy motorykę małą na szkolnych integracyjnych warsztatach przedświątecznych. Z gałganków zrobiliśmy lalkę, a Julka upiera się, że to Anna Boleyn. Nie zamierzam się spierać. Na pewno wie lepiej ;-)


Pozdrawiamy listopadowo :-)