Za oknem noc spowija miasto, w pustym domu ciszą wybrzmiewa nieobecność wypoczywających na feriach dzieci, kubek ulubionej czarnej herbaty w zasięgu ręki - niechybne to znaki, że czas najwyższy siąść do klawiatury i ubrać w słowa rozbiegane myśli...
Ot, rąbek tajemnicy warsztatu uchylony (zwłaszcza herbata jest tu kluczowa ) ;-)
Kończy się kolejny pierwszy dzień reszty naszego życia. Jaki był? "Co darował, co wziął? Czy mnie wyniósł pod niebo, czy rzucił na dno?" Czy mogę spojrzeć w lustro bez śladu cienia na twarzy, z poczuciem dobrze wykorzystanego danego mi dziś czasu? W sensie czysto ludzkim. Wiem, sporo pytań, nawet jak na styczniowy wieczór...
Przyjdzie czas i na odpowiedzi.
Miniony weekend uświadomił mi, co tak naprawdę jest ważne w moim życiu. Wolność, miłość, przyjaźń. Dokładnie w tej kolejności. Pachnie banałem? Niech pachnie.
Wolność. To stan umysłu. To pot spływający cienką strużką po plecach. To ból rodzący się w nogach z każdym przebytym kilometrem. To "niebo do wynajęcia, niebo z widokiem na raj". Nawet jeśli czasem zajdzie mgłą i trzeba zawrócić spod szczytu, to nadal to samo niebo dające wolność.
Miłość. To przerażająca bezsilność dzielącej odległości. To kołatanie w głowie i troska o pewną rękę i bystre oko nomen omen niedzielnego kierowcy*. To zaskakujące odkrycie utwierdzenia się w pewności wyboru dokonanego dawno temu.
Przyjaźń. To wspólnie spędzony czas. To rozmowy zamknięte w ścianach szklanki i pod sufitem nieba. To brak kalkulacji i obserwacje "spod zamarzniętych powiek". To wreszcie akceptacja wad własnych wrodzonych i weto wobec nabytych.
Właściwie siadałem do posta z zamiarem napisania o czymś zupełnie innym, o weekendzie poprzedzającym moją w/w iluminację, ale wyszło jak zwykle - pod prąd. Obiecuję, że wrócę do tego w najbliższym czasie.
(fot. Jacek Kołodziej - dzięki Jacku za zielone światło :-) )
PS A cienie czające się dziś w lustrze? Owszem, były. Zawsze tam są. Mrok schowany głęboko pod powierzchnią lodowego błękitu. Nikt nie jest doskonały. Hmm...
*wszak podroż odbyła się w niedzielę, a kierowcą jesteś powiedzmy... poniedziałkowym ;-p
Każdy z nas ma swoje Nanga Parbat. Dla Jednych to będzie dodatkowy chromosom, dla Innych pogodzenie życia rodzinnego z pasją, dla jeszcze Innych skomplikowane złamanie ręki. Życie.
OdpowiedzUsuńHmm... czasem nasze ośmiotysięczniki okazują się pagórkiem do przeskoczenia. Kwestia perspektywy.
UsuńZatem, teraz mam czas "siedmiu górek":-) wciąż i niezmiennie uczę się od Was/od Ciebie optymizmu:-)
OdpowiedzUsuń