To miał być kolejny aktywny, biegowy weekend. Życie pisze jednak swoje scenariusze i plany trzeba było zmienić. W sobotę rano posypała się Jula: gorączka, wymioty, katar koloru świeżo skoszonej trawy... Jula nie choruje nigdy połowicznie. Wszystko robi na 100%: cieszy się, płacze, przeżywa, również choruje. Podjęliśmy jedyną słuszną decyzję, że nigdzie nie jedziemy.
Priorytety.
Praktycznie całą sobotę - jeżeli nie walczyła z przypadłościami chorobowymi - przespała. O dziwo, znaleźliśmy w tym podarowanym weekendzie nieoczekiwany, pozytywny aspekt.
Jesienne porządki.
Stary orzech, który kołysał mnie na oponie, gdy byłem w wieku Dziewczynek, udał się na zasłużony odpoczynek do piwnicy. Równo ułożone drewno czeka na zimę, by dopełnić swojego żywota w piecu, oddając resztę energii w postaci trzaskających iskier i przyjemnego ciepła.
Huśtawka ogrodowa, wraz z kosiarką wyjechały na zasłużony urlop... do garażu. Mieszkanie w magiczny sposób, w końcu się posprzątało. To nic, że wieczorem po Zosinej zabawie, znów wyglądało jak po przejściu huraganu. Niedługo w naszym kalendarzu pojawi się kolejny - tym razem zaplanowany - wolny weekend. Kasia wypowie kilka magicznych zaklęć i znów będzie jak w szklanym zamku.*
Czytamy dzieciom, odkurzamy mnóstwo zaległych spraw (nawet tak prozaicznych, jak przewrócenie kartki w kalendarzu na nowy miesiąc). Siedzimy razem przy stole. Rozmawiamy. Mieszkamy. Dobrze jest czasem zwolnić.
Oczywiście, że wolałbym, by powód do zatrzymania się był inny, ale na pewne rzeczy po prostu nie mamy wpływu. Dzieją się bez naszego przyzwolenia. Ważne, by potrafić znaleźć światło w ciemnym tunelu. Tym bardziej, że jest lepiej. Antybiotyk robi swoje :-)
*No dobra, nigdy nie było. Ale przecież nie o to chodzi :-) To ma być miejsce do życia, nie do sprzątania. Gdzieś widziałem grafikę z takim mniej więcej dziecięcym pokojem, jak nasz. Pod spodem podpis: "Poddaję się. Nie sprzątam, dopóki dzieci nie pójdą... na studia" :-)
PS Poszliśmy z Zosią nazbierać kasztanów do parku. Nasze dzisiejsze dwa wiaderka dołożymy do olbrzymiego kosza w Zosinym przedszkolu, a stamtąd trafią do nadleśnictwa. Przydadzą się zwierzętom w zimie :-)
Ale, nie o tym miałem...
Zbieramy się, podchodzi Jula.
- Gdzie idziecie?
- Idziemy do parku nazbierać kasztanów.
- Ja też!
- Jula, Ty nie możesz, jesteś chora.
.
.
.
- Nos jest chory, ja jestem zdrowa!
:-)
PS Poszliśmy z Zosią nazbierać kasztanów do parku. Nasze dzisiejsze dwa wiaderka dołożymy do olbrzymiego kosza w Zosinym przedszkolu, a stamtąd trafią do nadleśnictwa. Przydadzą się zwierzętom w zimie :-)
Ale, nie o tym miałem...
Zbieramy się, podchodzi Jula.
- Gdzie idziecie?
- Idziemy do parku nazbierać kasztanów.
- Ja też!
- Jula, Ty nie możesz, jesteś chora.
.
.
.
- Nos jest chory, ja jestem zdrowa!
:-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz