Pamiętacie Kayleigh Williamson? Pisałem o tej niesamowitej kobiecie kilka lat temu. Znowu jest o Niej głośno, bo znowu to zrobiła. Dogoniła swoje marzenie. W pierwszą niedzielę listopada wraz z pięćdziesięcioma tysiącami innych marzycieli stanęła na starcie nowojorskiego maratonu. Na metę wbiegła z czasem 10 godzin, 9 minut i 11 sekund. Grubo po limicie, ale to jest zupełnie bez znaczenia. Marzenia nie mają limitów.
W drodze do jego realizacji cały czas wspierał Ją sztab oddanych przyjaciół. Na ostatnich czterdziestu dwóch kilometrach także. Bo to było Jej marzenie, a oni tylko pomogli je zrealizować. Wyprostowali ścieżki, którymi od lat zmierzała do mety w Central Parku. Motywowali, wspierali, dopingowali. Odwrócili uwagę od bólu z jakim wiązało się to wyzwanie, bo każdy krok musiała przecież postawić sama. Dzięki takiej determinacji Kayleigh jest jedną z pierwszych kobiet z zespołem Downa, które ukończyły maraton w Nowym Jorku. Ugryzła swój kawałek Wielkiego Jabłka, popiła łzami wzruszenia na mecie i coś czuję, że nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa ;-)
Niedawno zapytałem Julkę jakie ona ma marzenie. Bez chwili wahania odpowiedziała, że chce zostać królową ;-) Hmm... Wysoko mierzy, ale w końcu po to są marzenia ;-) Taka imaginacja może być pokłosiem naszej ostatniej wizyty w Teatrze Syrena. W październiku mieliśmy nieopisaną przyjemność obejrzeć pierwszą polską inscenizację musicalu "SIX", który szturmem wdarł się na deski West Endu i Broadwayu. Historia życia sześciu żon króla Anglii Henryka VIII - sześciu królowych - zamknięta w ramach koncertu pop. Świetne tłumaczenie, genialna gra aktorska, fantastyczne kostiumy (jakbyście potrzebowali dwóch rąk do wyrażenia siebie tańcem, a nie wiedzielibyście co zrobić z mikrofonem, to tu macie gotowe rozwiązanie), doskonała choreografia, światła i te fenomenalne głosy ubrane w przebojową muzykę graną na żywo przez rewelacyjny girls band. I jeszcze jedna rzecz warta podkreślenia. Bardzo dojrzała publiczność. Bez wyjątku. Kiedy był czas na zabawę, to sala szalała, kiedy na zadumę stanęła na wysokości zadania. Byłem bardzo dumny z moich dziewczyn.
Julka żywiołowo reagowała na każdą piosenkę, ponieważ od trzech lat namiętnie słucha ich w oryginale, a i polskie przekłady nie są Jej obce ;-) Najprawdopodobniej to ta ekspresja spowodowała, że aktorki zauważyły Julkę i na koniec wszystkie podeszły przybić Jej pożegnalną piątkę, co naturalnie jeszcze podkręciło owacje. Szalenie miły akcent oraz przywilej siedzenia w pierwszym rzędzie będący owocem zakupu biletów z rocznym wyprzedzeniem ;-)
Nie macie jeszcze dosyć historii o koronowanych głowach? To dobrze, bo na deser mam jeszcze jedną i jakoś naturalnie wpisuje się w dzisiejszy post ;-) Ostatnio ćwiczyliśmy motorykę małą na szkolnych integracyjnych warsztatach przedświątecznych. Z gałganków zrobiliśmy lalkę, a Julka upiera się, że to Anna Boleyn. Nie zamierzam się spierać. Na pewno wie lepiej ;-)
Pozdrawiamy listopadowo :-)