czwartek, 28 czerwca 2018

"Dobrze, że jesteś..."

- Nie odchodź nigdy za daleko.
- Nigdy nie odszedłem dalej, niż na wyciągnięcie myśli...

Czwarta nad ranem. Może sen przyjdzie? Może mnie odwiedzisz? Cały dom zastygł pogrążony w głębokim śnie. Słychać tylko zegar, który głośnym tykaniem rozcina ciszę wkradając się pomiędzy oddechy śpiących domowników. W powietrzu unosi się aromat parzonej kawy, niechybny to znak, że ktoś jednak już nie śpi i właśnie rozpoczyna pierwszy dzień reszty swojego życia. Na razie otworzył jedno oko, ale dajmy mu chwilę. Niech tylko kofeina zacznie swoją wędrówkę po krwioobiegu, niech wniknie w każdy, najbardziej odległy zakątek jego organizmu. Wtedy otworzy drugie oko i zacznie kolejny dobry dzień. Skąd pewność, że będzie dobry? To bezdyskusyjne. Fakt, on jeszcze o tym nie wie, ale stygnąca powoli w kubku kawa - tak. Po to została stworzona. Najważniejsze jest nastawienie. Wszystko siedzi w naszych głowach. I w kubkach na kawę też ;-)

Verba. Słowa mają moc poruszania kamieni (zwłaszcza w dłoniach podatnego na nie tłumu ;-) ).

Są takie dni, że same spływają z palców na klawiaturę. Czasem impulsem staje się jedno zasłyszane gdzieś zdanie i wokół niego buduję historię, którą chcę się z Wami podzielić. Najłatwiej jest pod osłoną nocy. Nocą myśli mają nieprzyjemny zwyczaj zrywania się ze smyczy*. Pozwalam im wtedy na więcej. Niektóre z nich ubieram w słowa i pod przykrywką ucywilizowanych puszczam wolno, by żyły własnym życiem. Inne, po krótkiej nocnej włóczędze zmuszony jestem schować przed światłem dnia w zakamarkach najgłębszych szuflad umysłu. Wracają niechętnie, ale świadome tego, że jeszcze nie nadeszła ich godzina.

Niekiedy w jednym zdaniu zamykam całą opowieść, a reszta słów jest tylko zasłoną dymną na bezwietrznym niebie czytania między wierszami. 

Bywa i tak, że ulubieniec po stu minutach bezładnego biegania odpada w przedbiegach i na usta cisną się słowa, o których istnieniu nie miałem pojęcia. Tych nie nazwał bym zhumanizowanymi, o nie. Grzęzną jednak w gardle, nie mogąc przebić się przez błonę niemego niedowierzania otwartych bezgłośnie ust.

Hmm... życie konsekwentnie toczy się dalej i jak to by powiedzieli Tralfamadorczycy: zdarza się. Trzeba przełknąć gorzką pigułkę porażki i z wysoko podniesionym czołem wypatrywać pierwszych promieni słońca. Przecież dziś mam zaplanowany kolejny dobry dzień. Idę zaparzyć drugą kawę. Tylko nie kolumbijską. Od tej ostatnio boli mnie głowa.


*Stephen King "Worek kości"

poniedziałek, 11 czerwca 2018

"To dobry moment"

Serdeczne podziękowania dla pani Izabeli H. (ach, to RODO...;-)) za majową darowiznę wpłaconą na Julcine subkonto w Fundacji Dzieciom "Zdążyć z Pomocą". Przekazaną kwotę dokładamy oczywiście do sierpniowego turnusu rehabilitacyjnego w Borach Tucholskich :-) 

Co u nas? Sporo się dzieje i właściwie wszystko na raz ;-) Wielkimi krokami zbliża się koniec roku szkolnego i wszelkie znaki na firmamencie, oraz pod stopami wskazują na to, że będą promocje do następnej klasy ;-)

Za plecami aktywny maj. Organizacyjnie  - powiem to nieskromnie - świetny III Bieg św. Goara. Bawiliśmy się na festynie i pobiegliśmy charytatywnie dla podopiecznych Gliwickiego Centrum Edukacyjno - Rehabilitacyjnego. Sam event poprzedzony miesiącami przygotowań, stworzony w gronie pozytywnie nakręconych i zakręconych ludzi, którzy robią to, bo po prostu chcą. Po godzinach pracy, społecznie. Bez politycznych ściółek pod czas przyszły niedokonany, bez ukrytych intencji. Ktoś mnie zapytał po biegu: "Hej, po co to robisz? Przecież nie musisz, Julki nie ma w ośrodku już dwa lata!" Fakt, nie muszę. Ale mogę. A jak mogę, to pomogę ;-) Nam - Julce - też ktoś kiedyś pomógł bezinteresownie. To taka forma długu nie do spłacenia, ale też nikt od nas nie wymaga jakiejkolwiek spłaty. To naturalna, wewnętrzna potrzeba. I niesamowita frajda ;-)
Oczywiście bez Przyjaciół, którzy wsparli na wielu polach, ta impreza byłaby bezbarwna i jednowymiarowa. Dzięki, że jesteście! ;-)
(fot. Gosia)

Zawitaliśmy też w Bieszczady zmierzyć się z trudnymi Rzeźnickimi szlakami i w wolnych chwilach pomoczyć nogi w Solince :-) Mnóstwo znajomych na biegowych ścieżkach (niektórzy dawno nie widziani ;-)), fantastyczna atmosfera Festiwalu i kilka cudownych dni z dala od szeroko pojętej cywilizacji. 

Ewa - dziękuję Ci za tegorocznego Rzeźnika ;-* To było fajne kilkanaście godzin wspólnego połykania kilometrów, rozmów, śmiechów, podziwiania widoków. Za nami trzy lata świetnej pracy zespołowej (kiedy to minęło?), budowania formy i wzmacniania głowy na wyzwania, które przed nami. A tych nie zabraknie ;-)

(fot. Marta)





 

PS Mój wiatr nigdy nie wieje w dobrą stronę. Zawsze ustawiam się twarzą do niego. Wysusza niepokój w oczach. Nie usypia.  Sprawia, że widzę wszystko wyraźnie. Robi porządek z pochowanymi na strychu snami.  Zazwyczaj ;-)