Bieszczady mają w sobie coś magicznego. Coś, co sprawia, że chce się tam wracać. Jakąś taką nieuchwytną nić, która, gdy raz zaczepi się o Twoją duszę, trzyma już zawsze.
Dla nas okazją do powrotu w te czarowne strony (czwarty raz w tym roku?), był niedawny ultraMaraton Bieszczadzki i imprezy mu towarzyszące, w których wzięliśmy rodzinnie udział. Dziewczynki wystartowały w biegu dla dzieci, mama debiutowała na dystansie czternastu kilometrów (który bez większego marudzenia przeczłapała [uparcie twierdzi, że przebiegła 8-)] w określonym regulaminem limicie), a nad wszystkim czuwali dziadkowie, bez których ten wyjazd w ogóle nie doszedł by do skutku - dziękujemy ;-*
Dla nas okazją do powrotu w te czarowne strony (czwarty raz w tym roku?), był niedawny ultraMaraton Bieszczadzki i imprezy mu towarzyszące, w których wzięliśmy rodzinnie udział. Dziewczynki wystartowały w biegu dla dzieci, mama debiutowała na dystansie czternastu kilometrów (który bez większego marudzenia przeczłapała [uparcie twierdzi, że przebiegła 8-)] w określonym regulaminem limicie), a nad wszystkim czuwali dziadkowie, bez których ten wyjazd w ogóle nie doszedł by do skutku - dziękujemy ;-*
Mina zwycięzcy ;-)
Bifröst :-)
Kto skoczył najwyżej? 8-)
Spotkana na mecie ciocia Eliza z Fundacji Spartanie Dzieciom ;-*
(fot. Piotr Pawlak - dziękujemy!)
"By się pozbyć złych humorów
robię zupę z muchomorów" ;-p
robię zupę z muchomorów" ;-p
Daleko jeszcze???
Nie, nie daleko...
(fot. Madzia Bogdan - fajnie było Cię spotkać po przeszło dwóch latach)
Daleeeko jeszcze????
Już ;-)
Dobrze było zobaczyć znajome twarze, pokibicować "swoim" w deszczu, spotkać przyjaciół, poczuć atmosferę wielkich zawodów i oddech jesieni nadciągającej od wschodu ;-)
Piątki mocy!
:-*
Nasz weekend w Bieszczadach, to poza zaplanowaną aktywną sobotą, również nie mniej leniwa niedziela. Niesamowita cerkiew w Górzance z trzystuletnim dębem, wizyta na zaporze wodnej w Solinie (z wszechobecnymi straganami), prawdziwy niedzielny obiad w rewelacyjnej Chacie Starych Znajomych nieopodal Sanoka (fuczki palce lizać, a barszcz, czy pierogi z czosnkiem niedźwiedzim - poezja). A gdy zapadł zmrok? Wieczór gier rodzinnych i w drodze powrotnej kibicowanie biało czerwonym. Nawet tradycyjny korek przed Krakowem, sięgający po gasnący w zachodzącym słońcu horyzont, jakoś żwawiej zleciał przy radiowej transmisji ;-)
Akumulatory naładowane. Przy jesiennej słocie szybciej ich energia się wyczerpie, łatwiej też spada odporność na świat, na ludzi, więc dobrze mieć ukryte rezerwy ;-) Czego i wam życzę.
Czytając Ciebie Jacku juz można poczuć się naładowanym Bieszczadzka energia :-) nic dodać nic ująć :-) pozdrawiam ;-) Ciocia Eliza
OdpowiedzUsuńJa też kocham Bieszczady i kocham do nich wracać :-)
OdpowiedzUsuńJacku z rosnącym sercem czytałam ten wpis. Czytać Cię lubię od hoho. Kaśka dołączyła - super. Wspólnie (fajnie) spędzany czas łączy jak mało co...w co warto to inwestować :)
OdpowiedzUsuń