Ależ ten grudzień pędzi na łeb, na szyję. Przecieka przez palce wraz z topniejącym śniegiem. Myśli uciekają już ku wiośnie i snujemy plany na lato, a tu nawet zima się jeszcze nie zaczęła. W stołowym czas odmierza nietypowy zegar. A może to kalendarz? Sam nie wiem. Nie liczy minut i godzin, ale pory roku. W każde przesilenie i w każdą równonoc, raz na kwartał ścieramy z niego kurz i symbolicznie zaczynamy nowy rozdział. Jeszcze moment i znów na chwilę zaburzymy jego równowagę i zakłócimy spokój. Potem dnia zacznie przybywać i zaraz przyjdą święta. Na jedną noc cały świat zwolni. Może się nie zatrzyma, bo jest rozpędzony i na dodatek ma z górki*, ale przynajmniej przejdzie do marszu. Spojrzy wstecz, hen za siebie, policzy dni i puste miejsca przy stołach. Rano szybko dopije kawę, zostawi na talerzu napoczęty tost i pobiegnie w dzień i w rok nie oglądając się za siebie. Szukać dróg, gdzie jasny dźwięk. I odpowiedzi.
Przejrzałem galerię zdjęć w telefonie. Ostatnie dwanaście miesięcy zapisane w cyfrowej pamięci. Sporo tego, a to tylko jeden aparat. Umysł ma skłonność do wybielania wspomnień. Zachowuje subiektywnie to, co dla niego wygodne. Reszta trafia do kosza. Przycisk "usuń na zawsze" nie zawsze działa. Może i dobrze. A te najcenniejsze i tak nie mają zdjęć. Są zbyt ulotne, by tracić czas na wyciąganie telefonu. Zapisane migawką powiek. Wystarczy zamknąć oczy, by do nich wrócić.
To nie był zły rok. Na pewno lepszy od ubiegłego. Bilans zysków i strat wypada korzystnie. Przynajmniej globalnie. Małe ojczyzny rządziły się swoimi prawami.
Przed nami kolejny. Życzę sobie i Wam, by najważniejsze pozostało niewypowiedziane, schowane pod powiekami. Wracam w nowym roku z nową opowieścią. Pierwsze linijki już się piszą. Wesołych Świąt!
PS
* tak naprawdę ma od jakiegoś czasu mocno pod górkę, ale chyba się jeszcze nie zorientował.