Krówki goszczą na polskich stołach od ponad stu lat. Prosty przepis. Mleko, cukier, masło i odrobina miłości. Smak dzieciństwa. Te, które otwierają dzisiejszy tekst wpisują się w powyższą recepturę, a ich wyjątkowość dodatkowo podkreśla fakt, że sygnowane są personaliami nietuzinkowej osoby. Zrobiono je dla nas w stolicy Kociewia na specjalną okazję, jaką była ostatnia odsłona Gliwickiej Parkowej Prowokacji Biegowej.
Lutowa edycja zawodów zgromadziła na polanie startowej dwustu czterdziestu zawodników. Biegacze i miłośnicy nordic walking zmierzyli się z niełatwą zimową trasą, przebyte kilometry dedykując Julce, gdyż to właśnie Jej poświęcone było sobotnie przedpołudnie w lesie komunalnym. Bohaterka dnia rewanżowała się nieprzeciętną ekspresją, zarażała uśmiechem, z wdziękiem pozowała do zdjęć i w ślad za wszystkimi zawodnikami także stanęła na linii startu.
Właściwie w tym miejscu mógłbym zakończyć opowieść, na najbliższe dwie godziny spuszczając zasłonę milczenia, ale winien Wam jestem pełen obraz (a i my pewnie za kilka lat chętnie wrócimy wspomnieniami do tego dnia).
Po zasygnalizowaniu startu, nieświadomi wagi najbliższych minut ruszyliśmy z Irkiem na trasę, Julkę zostawiając w dobrych rękach Mamy, Moniki i Zosi. Sęk w tym, że główna zainteresowana miała inne plany na najbliższy czas ;-) Nogi wrosły Jej w ziemię i za nic nie chciała się ruszyć. Po chwili się zreflektowała i opornie, ale jednak sukcesywnie krok za krokiem zaczęła zdobywać pierwsze metry z zaplanowanych czterech kilometrów z okładem. Nieoceniona w tej pielgrzymce była determinacja, z jaką motywowały Ją zarówno wspomniane pilotki, jak i mijający ich kwartet zawodnicy. Każde słowa wsparcia po drodze, każdy kciuk w górę, czy chwila rozmowy, która odwracała uwagę Julki od trudów marszu, były motorem napędowym tamtego dnia.
Po przebiegnięciu swojego zaplanowanego dystansu, walcząc z oddechem pożegnałem Irka, zdałem numer startowy i po kilku minutach ruszyłem pod prąd w poszukiwaniu Julki z ekipą. Z każdą kolejną prostą, z każdym zakrętem spodziewałem się je zobaczyć, ale te wpadły, jak kamień w wodę. W końcu zacząłem wypytywać znajomych zawodników o ich losy, a Ci uspokoili mnie garściami świeżych informacji: całe i zdrowe suną powoli naprzód. Złapałem drużynę mniej więcej w połowie dystansu, zluzowałem dziewczyny, które pognały do mety, a sam w roli pilota stanąłem do nierównej walki z narzekającą na bolące nogi Julką. Walczyliśmy o każdy krok. Kłóciliśmy się o co drugi. Obiecywałem Jej złote góry, oraz to, że jeśli dojdzie do mety, to do samochodu zaniosę Ją "na barana". Wszystko pomagało na chwilę, nawet ukochane piosenki. Orka na ugorze. W myślach obstawiałem zmęczenie po dwóch tygodniach ciężkiej pracy na turnusie rehabilitacyjnym, z którego przywiozłem Julkę dzień wcześniej. Prawda okazała się bardziej prozaiczna. Z truchtu tego dnia wykluczył Ją bolesny odcisk na stopie, ale na trasie jeszcze tego nie wiedziałem. Po drodze mijali nas przyjaciele, znajomi i nieznajomi motywując do kolejnych metrów. Ostatecznie jakoś dokulaliśmy się do mety, ostatnie metry nawet pokonując biegiem i z uśmiechem na twarzach. Złamaliśmy dwie godziny. Zmęczeni, ale szczęśliwi. Jeszcze pamiątkowe zdjęcie na ściance i losowanie nagród. Tego dnia to czarna krowa przynosiła szczęście i każdy chciał, by to jemu przebiegła drogę ;-) Przekorny los sprawiedliwie obdarzył nas białymi, stawiając metaforyczną "kropkę nad i" prowokacyjnego przedpołudnia.
Szalenie satysfakcjonujący dzień, do którego kluczem było jedno słowo: integracja. Od lat staram się oswajać Julkę z szeroko rozumianym światem i tenże z Jej wyjątkowością. Taka swoista fuzja, z której każda strona wychodzi bogatsza o nowe doświadczenia.
W pierwszej kolejności serdeczne podziękowania dla Andrzeja i całej ekipy AKMB Pędziwiatr Gliwice za zorganizowanie eventu w szerokim spectrum szczegółów i zwyczajną ludzką życzliwość, bezcenną w dzisiejszym zwariowanym świecie.
Wzorem lat ubiegłych każdy z zawodników miał możliwość - w zamian za symboliczną darowiznę na Julcine subkonto - wystartować z wybranym przez siebie numerem startowym, ważnym
przez cały cykl. Kilkanaście osób wzięło udział w zabawie, za co bardzo
dziękujemy, bo przekazane przez Was darowizny pozwoliły sfinansować tlenoterapię w komorze hiperbarycznej na ostatnim turnusie rehabilitacyjnym w Borach Tucholskich.
Podziękowania dla debiutującej Moniki, Jasia, Jacka, Irka, Marcina z Moniką, Rysia, Darka, Pawła, Ewy z ekipą, oraz dla wszystkich innych, którzy przyjechali na zawody specjalnie dla Julki. Dziękujemy wszystkim, którzy przygarnęli Julciny kalendarzyk - niech Wam służy.
Monice dodatkowo za towarzystwo i opiekę nad dwoma Żywiołami na trasie. Nie jest to łatwy kawałek chleba ;-)
Zdjęcia: Marzena Bugała-Astaszow Polska Press, Anna Vega Zumeta Relacja Foto, Kasia, Monika, Krysia, Andrzej i Darek - dziękujemy!
A czerwony? Jak w tytule.