Do napisania tego tekstu zbieram się od jesieni, tj. od premiery przedstawienia na motywach "Królowej Śniegu", które to Jula miała okazję współtworzyć i w jakim zagrała na deskach Teatru Gry i Ludzie w Katowicach. Zwykle nie mam problemu z przelaniem na papier uczuć, czy z plastycznym oddaniem towarzyszących mi podczas przeróżnych wydarzeń emocji, ale... to, co zobaczyłem w listopadowe popołudnie po prostu nie mieści się w żadnych ramach. Najciekawszy w tym wszystkim jest fakt, że niewymierność tego spektaklu dotarła do mnie dopiero w ubiegły piątek, podczas ponownej inscenizacji.
O samym projekcie, jego genezie i poszczególnych szczeblach prowadzących do finału przeczytacie TUTAJ, ja spróbuję - rzecz jasna subiektywnie - odnieść się do wymiaru artystycznego, ale przede wszystkim społecznego całego przedsięwzięcia.
Nie jestem krytykiem teatralnym. Coś mi się albo podoba, albo nie. Po listopadowej premierze miałem... mieszane uczucia. Ten spektakl był... inny, świeży. Nieschematyczny, jak nasz zespołowy, codzienny świat. Awangarda w czystej postaci, w moim odczuciu porównywalna do "Balladyny" z 1974 roku w reżyserii Adama Hanuszkiewicza.
Nikt wcześniej nie porwał się na próbę wystawienia spektaklu teatralnego, opartego tylko i wyłącznie na dziecięcych aktorach niepełnosprawnych intelektualnie! Istnieje, co prawda, Teatr 21 z Warszawy, skupiający dorosłych aktorów z zespołem Downa i z zaburzeniami autystycznymi, którzy z powodzeniem wystawiają spektakle na deskach polskich, jak i europejskich teatrów, ale na przygotowania - wiem to w ciemno - mają więcej czasu niż sześć tygodni narzucone przez szkolny projekt. W dodatku nasza "Królowa Śniegu" oparta jest na aktorach dziecięcych, bez wcześniejszego przygotowania scenicznego, którzy na co dzień zmagają się też z rolami, jakie przygotowało im życie.
Artystycznie? O gustach się nie dyskutuje. Jako widz, skupiłem się praktycznie na roli własnej córki, która po latach prezentowania na przedszkolnej scenie niemych ról (równie zachwycających), wyszła poza ten schemat i wreszcie dostała rolę mówioną, z którą poradziła sobie świetnie. Byłem oczarowany, co zrozumiałe ;-) Dla mnie, tego dnia na scenie - była Gwiazdą! Każdego innego dnia, też nią jest, ale sza... ;-)
Aspekt społeczny - integracja. Od lat, czy to poprzez działalność w Zakątku 21, czy przez pryzmat codziennej postawy, staramy się wychodzić z niepełnosprawnością do ludzi, do świata. Łatwo nie jest, ale powoli oswajamy się nawzajem. Julę ze światem, a świat z Julciną wyjątkowością. To kolejny milowy krok.
Aspekt społeczny - odpowiedzialność. Szeroko pojęta. Tu, za powierzenie wszystkich ról nieprzewidywalnym, młodym, niepełnosprawnym intelektualnie artystom. Nie wiem, jak na świecie, ale w polskim teatrze różowo nie jest. Owszem, Teatr Dzieci Zagłębia z Będzina z powodzeniem wystawia "Kosmitę" - spektakl oparty na książce Roksany Jędrzejewskiej-Wróbel (o tym samym tytule), traktującej o trudnych relacjach w rodzinie, w której pojawia się niepełnosprawne dziecko. Ale tam, autystycznego Kacpra gra... marionetka.
"Dziwny przypadek psa nocną porą" Simona Stephensa (obecnie na afiszu Teatru Dramatycznego w Warszawie), o cierpiącym na zespół Aspergera piętnastoletnim Christopherze, z rewelacyjnym w tej roli - nie da się zaprzeczyć - Krzysztofem Szczepaniakiem, czy Dustin Hoffman w "Rain Manie". Obydwaj niesamowici w swoich kreacjach, świetnie oddający rzeczywistość i zaburzoną codzienność osoby niepełnosprawnej, ale... jednak to aktorzy pełnosprawni. Coś by się jeszcze pewnie znalazło.
Głośna sprzed kilku lat afera, zatrudnienia do jakiejś reklamy (o równych szansach w poszukiwaniu pracy), zdrowego aktora, którego posadzono na wózek inwalidzki. Nawet nie skomentuję.
Za nami drugie przedstawienie. Tym razem dla babć i dziadków. Te same, a jednak inne. Równie urzekające. I tak, gdy przy premierze czekałem na efekt woow i... zanim się spostrzegłem, już była "kurtyna"*, podczas drugiej odsłony, przy szerszym objęciu całości, dosłownie wprasowało mnie w widownię.
To niesamowicie trudne kierować taką trupą, a gdy dominujący w zespole jest - nomen omen - zespół Downa, który życia nie ułatwia, ale w żadnym wypadku nie determinuje artysty jako człowieka, praca włożona w ogarnięcie całego przedsięwzięcia mnożona jest w trójnasób. Tym bardziej chapeau bas przed całą dorosłą załogą, że potrafiła ogarnąć piętnastkę żywiołowych indywidualności i doprowadzić do tak spektakularnego finału. Szczególnie, że nie było gwarancji, iż życie nie wniesie do scenariusza jakiś poprawek. Nawet w trakcie trwania spektaklu ;-)
*może za bardzo skupiłem się na Julce na scenie i na Zosi na widowni, oraz na tym, by we dwie nie rozniosły przedstawienia - tak, spodziewałem się, że Jula wykręci jakiś numer, na szczęście grała zgodnie ze scenariuszem... Premiera tego przedstawienia, dla mnie jako rodzica, również była stresująca ;-)
PS Zdjęcia Bubusława Górny.
O samym projekcie, jego genezie i poszczególnych szczeblach prowadzących do finału przeczytacie TUTAJ, ja spróbuję - rzecz jasna subiektywnie - odnieść się do wymiaru artystycznego, ale przede wszystkim społecznego całego przedsięwzięcia.
Nie jestem krytykiem teatralnym. Coś mi się albo podoba, albo nie. Po listopadowej premierze miałem... mieszane uczucia. Ten spektakl był... inny, świeży. Nieschematyczny, jak nasz zespołowy, codzienny świat. Awangarda w czystej postaci, w moim odczuciu porównywalna do "Balladyny" z 1974 roku w reżyserii Adama Hanuszkiewicza.
Nikt wcześniej nie porwał się na próbę wystawienia spektaklu teatralnego, opartego tylko i wyłącznie na dziecięcych aktorach niepełnosprawnych intelektualnie! Istnieje, co prawda, Teatr 21 z Warszawy, skupiający dorosłych aktorów z zespołem Downa i z zaburzeniami autystycznymi, którzy z powodzeniem wystawiają spektakle na deskach polskich, jak i europejskich teatrów, ale na przygotowania - wiem to w ciemno - mają więcej czasu niż sześć tygodni narzucone przez szkolny projekt. W dodatku nasza "Królowa Śniegu" oparta jest na aktorach dziecięcych, bez wcześniejszego przygotowania scenicznego, którzy na co dzień zmagają się też z rolami, jakie przygotowało im życie.
Artystycznie? O gustach się nie dyskutuje. Jako widz, skupiłem się praktycznie na roli własnej córki, która po latach prezentowania na przedszkolnej scenie niemych ról (równie zachwycających), wyszła poza ten schemat i wreszcie dostała rolę mówioną, z którą poradziła sobie świetnie. Byłem oczarowany, co zrozumiałe ;-) Dla mnie, tego dnia na scenie - była Gwiazdą! Każdego innego dnia, też nią jest, ale sza... ;-)
Aspekt społeczny - integracja. Od lat, czy to poprzez działalność w Zakątku 21, czy przez pryzmat codziennej postawy, staramy się wychodzić z niepełnosprawnością do ludzi, do świata. Łatwo nie jest, ale powoli oswajamy się nawzajem. Julę ze światem, a świat z Julciną wyjątkowością. To kolejny milowy krok.
Aspekt społeczny - odpowiedzialność. Szeroko pojęta. Tu, za powierzenie wszystkich ról nieprzewidywalnym, młodym, niepełnosprawnym intelektualnie artystom. Nie wiem, jak na świecie, ale w polskim teatrze różowo nie jest. Owszem, Teatr Dzieci Zagłębia z Będzina z powodzeniem wystawia "Kosmitę" - spektakl oparty na książce Roksany Jędrzejewskiej-Wróbel (o tym samym tytule), traktującej o trudnych relacjach w rodzinie, w której pojawia się niepełnosprawne dziecko. Ale tam, autystycznego Kacpra gra... marionetka.
"Dziwny przypadek psa nocną porą" Simona Stephensa (obecnie na afiszu Teatru Dramatycznego w Warszawie), o cierpiącym na zespół Aspergera piętnastoletnim Christopherze, z rewelacyjnym w tej roli - nie da się zaprzeczyć - Krzysztofem Szczepaniakiem, czy Dustin Hoffman w "Rain Manie". Obydwaj niesamowici w swoich kreacjach, świetnie oddający rzeczywistość i zaburzoną codzienność osoby niepełnosprawnej, ale... jednak to aktorzy pełnosprawni. Coś by się jeszcze pewnie znalazło.
Głośna sprzed kilku lat afera, zatrudnienia do jakiejś reklamy (o równych szansach w poszukiwaniu pracy), zdrowego aktora, którego posadzono na wózek inwalidzki. Nawet nie skomentuję.
Za nami drugie przedstawienie. Tym razem dla babć i dziadków. Te same, a jednak inne. Równie urzekające. I tak, gdy przy premierze czekałem na efekt woow i... zanim się spostrzegłem, już była "kurtyna"*, podczas drugiej odsłony, przy szerszym objęciu całości, dosłownie wprasowało mnie w widownię.
To niesamowicie trudne kierować taką trupą, a gdy dominujący w zespole jest - nomen omen - zespół Downa, który życia nie ułatwia, ale w żadnym wypadku nie determinuje artysty jako człowieka, praca włożona w ogarnięcie całego przedsięwzięcia mnożona jest w trójnasób. Tym bardziej chapeau bas przed całą dorosłą załogą, że potrafiła ogarnąć piętnastkę żywiołowych indywidualności i doprowadzić do tak spektakularnego finału. Szczególnie, że nie było gwarancji, iż życie nie wniesie do scenariusza jakiś poprawek. Nawet w trakcie trwania spektaklu ;-)
*może za bardzo skupiłem się na Julce na scenie i na Zosi na widowni, oraz na tym, by we dwie nie rozniosły przedstawienia - tak, spodziewałem się, że Jula wykręci jakiś numer, na szczęście grała zgodnie ze scenariuszem... Premiera tego przedstawienia, dla mnie jako rodzica, również była stresująca ;-)
PS Zdjęcia Bubusława Górny.