Witajcie :-)
Czas jakby ostatnio znowu przyspieszył i kilka sznurków niepostrzeżenie wysunęło mi się z rąk. Stąd nasza chwilowa absencja. Spokojnie - mam je już prawie wszystkie połapane i teraz powinno być "z górki" ;-)
W nowy kalendarz weszliśmy z przytupem. Jak co roku, zagraliśmy w Wielkiej Orkiestrze razem z Jurkiem Owsiakiem - tym razem biegowo. Pomysł na I Łabędzki "Bieg po Ćmoku" był prosty: las, ćmok (czyli ciemność - stąd nazwa biegu) i pokonanie półtorakilometrowej trasy w duecie. Sama impreza przewidziana była co prawda dla par dziecięcych, ale dorośli też mogli wziąć udział w zabawie, pod warunkiem, że zabrali ze sobą na trasę nieletniego opiekuna ;-)
Rodzinę Adamowskich reprezentował team Jula & Zosia. No i tata w roli zaplecza technicznego ;-)
Numer startowy został przezornie podzielony między członków drużyny, co w zarodku zdusiło wszelkie niesnaski i Dziewczynki w asyście taty wyruszyły na trasę :-)
Sam bieg w naszym wykonaniu, był... ekhm... ciekawy ;-) Zosia rwała do przodu, co chwilę poganiając resztę teamu , natomiast Jula raz po raz, albo stawała w miejscu i nie chciała biec dalej, albo uciekała w przeciwnym kierunku ;-) Ile pomysłowości musiałem włożyć w motywowanie Juli do ukończenia biegu - wiem tylko ja sam, ale... klimat, jaki towarzyszył nam przez te kilkanaście minut był niepowtarzalny! Jakby magia z Narnii C.S. Lewisa wylała się tego wieczoru na Las Łabędzki! Do tego pochodnie, śnieg, migające światła czołówek. Niesamowita atmosfera!
No i Jula w pewnym momencie śpiewająca na cały głos "Boli ręka, boli głowa, bolą plecy, boli noga..." :-) Dacie wiarę? Na półtorakilometrowym biegu? ;-) Odpokutowała później to śpiewanie anginą, ale to już inna para kaloszy...
Za nami również pierwsze szlify na nartach. Cóż mogę powiedzieć? Wiele wskazuje na to, że z tej mąki będzie chleb :-) Jula radziła sobie po prostu znakomicie! Przeszła moje najśmielsze oczekiwania. Nie, nie jeździ jeszcze :-) Na razie stoi i się nie przewraca :-) Słucha również poleceń i wykonuje je, co daje nadzieję na przyszłość :-) Małymi kroczkami, sezon po sezonie będę próbował aktywować Ją również zimą. A kilka lat temu Ktoś mi powiedział, że to nie jest dobry pomysł... Hmm...
Zosia natomiast - mały uparciuch - miała własną wizję nauki. Niestety nie pokrywała się z moją ;-)
Kochane urwisy! Są esencją życia. Wszystko dla Nich.
Reszta się nie liczy.