niedziela, 21 września 2025

Ostatnia sobota lata

W sieci można znaleźć informację, że napełniane helem foliowe balony unoszą się w powietrzu maksymalnie do miesiąca. Wczoraj rano na podłogę opadł jeden z urodzinowych balonów, które Julka dostała od nas w styczniu. To przypomniało mi, że na każdą rzecz, nawet mocno przeciągniętą w czasie, kiedyś przychodzi pora i nic nie jest dane na zawsze. Jesień stojąca w progu doskonale wpisuje się w te rozmyślania ;-)


Wczoraj też rozpoczęliśmy nowy sezon teatralny, chociaż Bogiem a prawdą w tym roku właściwie nie zrobiliśmy sobie wyraźnej wakacyjnej przerwy. Jeszcze w lipcu zajrzeliśmy do Teatru Dramatycznego na zjawiskowe "Kinky Boots", a końcówka sierpnia przyniosła odwiedziny w multipleksie na fenomenalnej, zapadającej w pamięć retransmisji ponadczasowej sztuki Tennessee Williamsa "Tramwaj zwany pożądaniem". Obydwa spektakle polecamy Waszej uwadze.

Warszawa przywitała nas słoneczną, zachęcającą do spacerów aurą, ale kierowani głodem sobotnie odwiedziny zaczęliśmy od wizyty w kultowym barze mlecznym "Prasowy" ;-) Pod sygnowaną przez Papcia Chmiela grafiką Tytusa, w przystępnych cenach napełniliśmy brzuchy po podróży, a następnie spacerowym krokiem udaliśmy się do Łazienek posłuchać, jak rośnie trawa i szumią drzewa. Ilekroć jesteśmy w stolicy i pogoda na to pozwala, staramy się wygospodarować chwilę na błądzenie parkowymi alejkami. Umysł się resetuje, hałas miasta filtrowany jest przez drzewostan, a czas nie jest odmierzany sekundami, ale rytmem Julcinych kroków. A Jej zwykle się nie śpieszy ;-) Od osiemnastu lat idziemy w tempie, który narzuca Julka i jesteśmy oswojeni z myślą, że szybciej wcale nie potrzeba ❤️


W drodze powrotnej do hostelu, zupełnie przypadkowo natrafiliśmy na urodzinową wystawę Instytutu Szwedzkiego poświęconą Pippi Långstrump. Dokładnie w 1945 roku ukazała się pierwsza książka z jej przygodami i w tym roku bohaterka kończy 80 lat. Jeszcze kilka lat temu czytałem Julce i Zosi "do poduszki" o przygodach tej niezależnej dziewczynki. Może okrągły jubileusz jest dobrym pretekstem, by sięgnąć po książki Astrid Lindgren ponownie?
Wisienką na torcie naszej sobotniej wycieczki i głównym powodem wizyty w stolicy były kupione prawie rok temu bilety na polską premierę musicalu "Beetlejuice" w Teatrze Syrena. Spektakl oparty na pomyśle i filmie Tima Burtona z 1988, zadebiutował na Broadwayu trzydzieści jeden lat później. Nad Wisłą (dosłownie) - tydzień temu. Bawiliśmy się doskonale! Najbardziej podobało nam się... wszystko! Tam nie ma słabych momentów. Wszystko jest na swoim miejscu. Ocena jest oczywiście mocno nieobiektywna, bo primo kochamy musicale, secundo estetyka burtonowska jest nam bliska od lat, a powiedzieć, że spektakl podlany jest sosem upichconym w kuchni mistrza groteski, to nic nie powiedzieć. On dosłownie nim ocieka. Absolutny światowy poziom pod każdym względem. To również przyczynek do rozmowy z naszymi nastolatkami o śmierci, żałobie i stracie - tematach raczej na co dzień nieeksploatowanych - ale z tym poczekamy, aż emocje trochę opadną.
Julia Totoszko i Marcin "Sosna" Sosiński, duet perfekcyjny.
Eddie Perfect byłby dumny ;-)
To jest spektakl, który należy obejrzeć więcej niż jeden raz. Może nawet trzy, jak chciałby tytułowy bohater. Dla nas kolejną okazją będzie premiera chorzowska w Teatrze Rozrywki, w maju przyszłego roku - to koprodukcja obydwu teatrów. A trzeci raz? Hmm... W Hudební Divadlo Karlín w Pradze też aktualnie wystawiają "Beetlejuice'a". Z całym szacunkiem dla naszych południowych sąsiadów - po czesku może być tylko śmieszniej ;-)

poniedziałek, 1 września 2025

Descriptio Mundi Feriarum

Wakacje dobiegły końca, a i samo lato powoli zaczyna pakować walizki, by niebawem ruszyć w coroczną wyprawę na drugą stronę równika. Można by się przyczepić, że w tym roku ciepłych dni było jak na lekarstwo, że w akwenach woda za zimna, a zimne napoje - nomen omen - za letnie. Tylko po jakie licho? W przyszłym roku znów powitamy banitę z otwartymi, bladymi po zimie ramionami i nikt nie będzie pamiętał ubiegłorocznej aury.

W każdym razie dla nas słońca było w sam raz i podładowaliśmy akumulatory, ciesząc się sobą i tym, co przynosiły kolejne wakacyjne dni. Na stole królował bób z czosnkiem i koperkiem oraz kompot truskawkowy, a spiżarnia cierpliwie przytulała kolejne szklane zastępy marynat, przetworów i wszelkiej maści darów lata. Będziemy po nie sięgać, gdy zrobi się naprawdę zimno. Naturalnie rozkosze podniebienia nie były wszystkim, co tegoroczne wakacje miały do zaoferowania. Znalazł się czas na samotne górskie wędrówki i na wycieczki - mniej lub bardziej krajoznawcze - w szerszym gronie. Poświęciliśmy bite godziny ciesząc oczy wakacyjną lekturą, ale nie zabrakło również flirtu z dziesiątą muzą. Sezon ogórkowy jest dobrym czasem na takie awanse. Szlifowaliśmy samodzielność na obozach i warsztatach adekwatnych do zainteresowań oraz wykuwaliśmy solidne podwaliny pod najbliższe miesiące na cyklicznym turnusie rehabilitacyjnym. To stały element wakacyjnego odpoczynku, który chociaż sam w sobie z relaksem nie ma nic wspólnego, zawsze niesie obietnicę stabilizacji, spokoju i wytchnienia od codziennych ograniczeń umysłu i ciała w najbliższej przyszłości. Nie do przecenienia. Fundamentalna składowa nie tylko lata, ale roku kalendarzowego w ogóle. Udało się nam również odwiedzić jeden festiwal, spiąć teatralną klamrą początek i koniec wakacji oraz przestąpić próg wyjątkowej galerii, by nasycić duszę owocami wyobraźni ukochanego twórcy. Wrażenia niezapomniane, jak i całe lato.

Wczoraj Julka przyniosła mi wyciągniętą ze szkolnego plecaka zagubioną laurkę: wszystkiego najlepszego Tato! To dla Ciebie! Na Dzień Ojca! Ucieszyłem się oczywiście. Po pierwsze z prezentu, po drugie, że niespodzianka nie okazała się czerwcową kanapką w śniadaniówce ;-) Takie porządki w tornistrach przed wrześniem oznaczają nowy rozdział i nowe wyzwania. Jesteśmy gotowi ;-)

sobota, 28 czerwca 2025

Pociąg do lata

Czerwiec kończy panowanie i robi miejsce na tronie następcy, którego program wyborczy tradycyjnie nie wspomina o potrzebie edukacji i oparty jest na obietnicy laby, relaksu i ogólnego wyhamowania. Niechybny to znak, że rozpędzony pociąg roku szkolnego zatrzymał się na stacji końcowej i dalej nie pojedzie. Z wagonów wysypują się zmęczeni podróżni w różnym wieku, rozglądają się jeszcze niedowierzając, ale nie ma mowy o pomyłce. To naprawdę koniec trasy i można zacząć wakacje. Nareszcie ;-)

Stacja początkowa Panewniki

Nasz czerwcowy "rozkład jazdy" (poza codziennymi kursami na dobrze znanym odcinku), obfitował w kilka postojów, które umiliły czas oczekiwania na przystanek końcowy. Nie zabrakło teatralnych wzruszeń i emocji sportowych, wycieczek bliższych i dalszych oraz trzymania kciuków za trzeciego* Polaka w kosmosie.
Stacja Les Misérables (w TM w Łodzi) z genialnym Karolem Wolskim
Stacja Accantus w Mieście Ogrodów
Stacja Camp Rock w Mrowisku. Z równie genialną Zosią na scenie 
Stacja Charytatywny Turniej Piłki Nożnej z przyjaciółmi
Stacja Szuflandia
Stacja Pomnik Anonimowego Przechodnia
Stacja Tajne Komplety
Stacja Jerzy Głuszek. Tu zostaliśmy dłużej
Stacja 1989 na wielkim ekranie
Stacja Z niektórymi to nawet fajnie się zgubić. Za obiektywem Jacek
Stacja Mała Fatra
Stacja Promocja do następnej klasy
Stacja końcowa

Dojechaliśmy szczęśliwie. Przed nami dwa miesiące względnego spokoju i odpoczynku od szkolnych obowiązków. Nie oznacza to, że będziemy leżeć do góry brzuchem, chociaż chwil beztroskiego nicnierobienia też pewnie nie zabraknie ;-) Odkopiemy się z kominów książek, które narosły przez ostatnie miesiące, wyruszymy w nieznane odpocząć od świata i jak się wszystko dobrze poukłada, w końcu się wyśpimy. Przynajmniej niektórzy ;-)



*Dobrze liczę. Sławosz Uznański-Wiśniewski, Mirosław Hermaszewski i... imć Pan Twardowski ;-) Ostatni z wymienionych ponoć do tej pory przebywa na Księżycu. Pamiętajcie o tym, gdy będziecie spoglądali w nocne niebo podczas wakacji ;-)





sobota, 31 maja 2025

Supernowa

Telewizor w naszym domu jest oknem na świat, przez które wyglądamy niezmiernie rzadko. W tym roku włączyliśmy go może cztery razy. Z wyboru nie nadążamy za sezonowymi gwiazdozbiorami srebrnego ekranu. Radio to inna sprawa. Milknie tylko podczas naszej nieobecności. Mamy swoje ukochane stacje, ale każde z nas lokuje uczucia na innych częstotliwościach. Na co dzień też mocno rozmijamy się w muzycznych afektach, ale nic w tym dziwnego. Różnimy się, więc i nasze dusze potrzebują różnych balsamów.

Powiem Wam w tajemnicy, że kawa pita z MOJEGO kubka jest smaczniejsza... ;-)

Są jednak takie obszary, w których styczne odnajdujemy wszyscy i jedną z nich jest... musical ;-) Kochamy ten gatunek, a że niesie w sobie rozpiętość godną dystansu między Broadwayem a West Endem, to każde z nas znajduje swoją niszę. W poszukiwaniu nowych brzmień, ale i dla doświadczenia posłuchania na żywo tonacji już znanych odwiedzamy teatry muzyczne. Kilka lat temu na naszej mapie musicalowych podróży pojawił się Krakowski Teatr VARIETE. Teatr młody, bo obchodzący w tym roku dziesiąte urodziny, ale w niczym nieustępujący starszym scenom o takim samym charakterze. Lubimy tam wracać. Bilety kupujemy w ciemno, zwykle z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem, absolutnie spokojni o najwyższy artystyczny poziom. Nigdy się nie zawiedliśmy. 

W tym sezonie magii teatru na Grzegórzeckiej doświadczyliśmy trzykrotnie i trzy razy podróżowaliśmy w czasie i w przestrzeni. Styczniowy RENT zapewnił nam huśtawkę emocjonalną. Razem z obsadą połykaliśmy łzy i wraz z nią śmialiśmy się próbując przetrwać w nowojorskiej bohemie końca XX wieku. Wczesną wiosną wspólnie z przyjaciółmi wybraliśmy się rodzinnie na swoiste rockowe rekolekcje. Marcowy set Jesus Christ Superstar przeniósł nas o dwa tysiąclecia do Jerozolimy i przeszył serca pozostawiając w zadumie. Początek maja zaś, to do imentu współczesne problemy z patriarchatem XVI - wiecznej Anglii, brawurowo przedstawione przez urzekającą obsadę musicalu SIX - najmłodszego dziecka krakowskiej sceny.

Każde wyjście do teatru jest niesamowitą przygodą, ale majowa wyprawa do Krakowa miała dodatkowy akcent, niemający odzwierciedlenia w niczym, czego do tej pory doświadczyliśmy. Miesiąc wcześniej w geście solidarności wsparliśmy bliski sercu teatr i teraz zostaliśmy zaproszeni, by poznać go od kulis. 

(fot. Łukasz Popielarczyk)

Mamy tak, że najlepsze wspomnienia zapisujemy pod powiekami. Staramy się zarejestrować wszystko w najdrobniejszych szczegółach, chłoniemy obrazy, dźwięki i atmosferę, by potem móc podzielić się wrażeniami. Tak było i tym razem. Godzinę przed spektaklem czekał na nas kierownik działu marketingu i biura organizacji widowni Teatru VARIETE Pan Łukasz Popielarczyk. Jak przystało na gospodarza, przywitał swoich gości przy wejściu i od razu wszedł w rolę pilota naszej wycieczki zabierając za kulisy. Lepszego przewodnika nie mogliśmy sobie wymarzyć. Poznaliśmy historię teatru z pierwszej ręki i zajrzeliśmy w miejsca na co dzień niedostępne dla widza. Zobaczyliśmy salę prób, orkiestron, magiczny magazyn kostiumów ❤️garderobę, charakteryzatornię i zascenie. Dyskretnie przemykaliśmy korytarzami starając się nie przeszkadzać, bo niebawem miał się zacząć spektakl i artystki, na które teraz zerkaliśmy z fascynacją, już stawały w blokach startowych, by lada moment wcielić się w sześć koronowanych głów. 
Zasiedliśmy na widowni (bilety w pierwszym rzędzie upolowałem jeszcze we wrześniu) i daliśmy się porwać opowieści. Muzyczną HERstorię sześciu żon Henryka VIII znaliśmy już ze stołecznej Syreny, ale twórcy krakowskiej inscenizacji sprawili, że patrzyliśmy oczarowani, jak nie przymierzając król Anglii na upragnionego następcę tronu ;-) 
Co nam się podobało? Tak naprawdę... wszystko ;-) Kapitalna reżyseria, bezbłędna gra aktorska, brawurowe popisy wokalne, chemia między bohaterkami, fenomenalna choreografia, bajeczne kostiumy, muzyka w wykonaniu świetnego girls bandu, mikrofony w kolorach odpowiadających barwom każdej z królowych, scenografia i światła, które w tym spektaklu odgrywają pierwszoplanową rolę. Bawiliśmy się przednio!
Wisienką na torcie było wspólne zdjęcie z obsadą i kosz pamiątek od naszych gospodarzy. Zrewanżowaliśmy się Julcinymi krówkami i obietnicą podążania w naszej musicalowej turystyce śladem wszystkich monarchiń - bezsprzecznych gwiazd tego niezapomnianego wieczoru. Do stóp się ścielimy, że po tak energetycznym koncercie wykrzesały w sobie jeszcze dość sił, by wyjść do nas, chwilę porozmawiać i uśmiechać się do obiektywu❤️Niesamowite przeżycie dla młodszych i starszych sympatyków Melpomeny :-)

Błogosławiony między niewiastami ;-)
(fot. Łukasz Popielarczyk)
💛💚🤍❤️🩷💙
Zawisł w pokoju dziewczyn. Tuż obok zdjęć Maćka Pawlaka i Kuby Jurzyka ;-)
"Ja Katarzyna na imię mam i aż dwadzieścia sześć z nim królowałam lat..."

Ogromne podziękowania również dla Pana Łukasza, który nie tylko zorganizował nasze oprowadzanie, ale także otoczył nas opieką, zadbał o komfortowe warunki i jeszcze ze swadą odpowiadał na każde nasze pytanie. Prawdziwy erudyta, znawca teatru i na dodatek człowiek orkiestra. Bardzo dziękujemy za konstruktywne rozmowy i świetny kontakt na każdym etapie naszej przygody.

Dla nas wyjście do teatru zawsze wiąże się z eksplozją emocji. Po nie idziemy i zawsze dostajemy pełen wachlarz. Takie wspólne spędzanie czasu i budowanie więzi opartych na kolektywnym przeżywaniu, kryje w sobie również wartość dodaną - teatroterapię w najczystszej postaci - rehabilitację i integrację jednocześnie. Korzysta z niej ad finem Julka, posiłkuje się Zosia, a i my chętnie poddajemy się takiej terapii ;-) 
Piękna rocznica i cudowne urodziny. Do zobaczenia!

Odwiedzajmy teatry. Muzyczne, dramatyczne, lalkowe - każde. Potrzebują nas nie mniej, niż my ich. Tworzymy jeden krwiobieg. Scena każdego teatru to wielkie zwierciadło, w którym przeglądają się widzowie*. Można oczywiście też przeglądać się w lustrach kałuż, ale zwykle widać w nich więcej zmarszczek... ;-)



* Elif Shafak



środa, 30 kwietnia 2025

Pół żartem, pół sercem

Morze rzepaku rozlało się słońcem pod miastem złocąc lustra oczu i tumaniąc zmysły miodowym aromatem. Zawsze czekam na te żółte dywany i niezmiennie zachwyca mnie ich patchworkowy charakter. Niosą w sobie obietnicę rychłego lata, ale też i utajoną przestrogę. Zanim zdążymy się nimi nasycić, już szarzeją i przygasają. Efemeryczność w najczystszej postaci. Próbowałem zamknąć ją w pułapce obiektywu, ale optyka ludzkiego oka jest bezkonkurencyjna i w każdym gotowym kadrze czegoś mi brakowało. Najpewniej umiejętności ;-) W każdym razie modelka jak zawsze stanęła na wysokości zadania, chociaż głową ledwo wystawała ponad złote łany. Kolejna okazja do sesji zdjęciowych dopiero w wakacje, gdy zakwitną kwiatostany jarej odmiany tej kapusty. Potem dopiero w kwietniu lub w maju.


(w tym miejscu miało być zjawiskowe zdjęcie, 

ale ostatecznie trafiło do kosza ;-) )


Z końcem kwietnia cichnie też echo ostatniego dzwonka przypominającego roztargnionym o rozliczeniu się z fiskusem. Jutro zacznie się majówka i nikt nie będzie pamiętał o zobowiązaniach wobec Skarbu Państwa. Płyną do nas sygnały, że również w tym roku zechcieliście wesprzeć Julkę 1,5% swojego podatku, deklarując w rocznym zeznaniu podatkowym przekazanie go na dedykowane subkonto w Fundacji Dzieciom "Zdążyć z Pomocą". Bardzo dziękujemy za wszystkie Wasze deklaracje, za każdą rozdysponowaną ulotkę, rozliczone zeznanie i za wszelką bezinteresowną pomoc ❤️

Nie znamy Was. Na pewno nie wszystkich. Dobrodzieje, darczyńcy, kibice Julcinej sprawy. Rodzina i przyjaciele, ale również i bezimienni bohaterowie, skryci za rozporządzeniem o ochronie danych osobowych i za decyzjami ministerialnymi (pisałem o tym TUTAJ w 2021 roku). Każdy sukces Julki jest także Waszym sukcesem. Ilekroć zerkacie w lustro, patrzycie w oczy filantropa. Uwierzyliście w człowieka. I nie chodzi tu tylko o pieniądze. Owszem, one są ważne, bo dzięki nim Julka korzysta z turnusów rehabilitacyjnych i z opieki specjalistów, a my nie musimy się zastanawiać z czego to wszystko opłacić, ale... w dzisiejszych czasach wszystko ma cenę, natomiast wartość jaka kryje się za altruistyczną postawą jest bezcenna.

Dlatego zawsze cieszy nas każda chwila rozmowy z Wami, wygospodarowany odprysk czasu w napiętym planie dnia, czy odwzajemniony uśmiech na ulicy. A Julka potrafi się zrewanżować i to nie tylko uśmiechem, chociaż to akurat Jej mocna waluta ;-) Zdumiewa nas przenikliwością i nieszablonowym podejściem do życia. Ma fotograficzną pamięć i świetnie odnajduje się w terenie. Przy okazji niedawnych odwiedzin w grodzie Kraka i planowanego tam rodzinnego obiadu zaskoczyła mnie rezolutnością:

- Tato, jestem taka głodna. Chyba pierwsi dostaniemy jeść, bo my jesteśmy z Gliwic?

- No nie wiem, nie wiem. Chyba pierwsze dostaną dzieci, a Ty przecież jesteś już dorosła ;-)

- Hmm... no tak. Jestem dorosłym dzieckiem.

Szach i mat. Zrobiła mnie na szaro. Zostawiła z opadniętą szczęką i z szeroko otwartymi oczami. Dorosłe dziecko.  Już na zawsze.

Pokłosiem tej dorosłości była niedawna wizyta w Zakładzie Ubezpieczeń Społecznych przy okazji powołanej w Jej sprawie  komisji lekarskiej. Było zaskakująco sympatycznie. Decyzje przyjdą gołębiem pocztowym. Oby niósł w dziobie gałązkę oliwną.


Dobrej wiosny Kochani. Przed nami mocny maj. Na wielu płaszczyznach. Wrócę z kolejnym wpisem szybciej, niż sądzicie. Nim zdążycie wypowiedzieć na głos:  majówka! ;-)


sobota, 29 marca 2025

Warsztat

Czasami siadam przed klawiaturą i słowa spływają z palców niczym wiosenny deszcz, pozostawiając po sobie kałuże okrągłych zdań, w których odbija się pragnienie rozchlapania każdej litery w szalonym, niczym nieposkromionym tańcu. Poddaję się tej pokusie i zanim zdążę nałożyć kalosze autocenzury, już brodzę w narracji doświadczając iście sensorycznych doznań.
Są też takie dni, gdy zaczynam wierzyć, że w każdym piórze kończy się kiedyś atrament, a ostatni skład towarów mieszanych, w jakim można jeszcze było uzupełnić kałamarze dawno wyburzono pod budowę drogi szybkiego ruchu. Błądzę, kluczę, zbieram strzępy myśli, szukam ulotnych nici, ale te co rusz wymykają mi się z dłoni porywane wiatrem roztargnienia. Brnę mozolnie przez gąszcz kapryśnych słów, które nijak nie chcą ułożyć się w logiczny ciąg i w końcu zatrzymuję się ze zgrzytem z niczym i pośrodku niczego.

Jednakże stojąc w miejscu, też można zabłądzić. Nie zawsze o tym pamiętam. Zdarza mi się kurczowo trzymać pokrytych patyną idei i wracać po własnych śladach. I tutaj najlepszym doradcą jest czas. Zwykle zostawiam tekst taki, jaki jest i pochylam się nad nim kolejnego dnia. Jeżeli się nie zestarzeje przez noc i odnajduję w nim myśl przewodnią, to... zostawiam zdanie, czy dwa, a reszta trafia do kosza. Jeśli nie przetrwał próby czasu, wtedy kasuję całe akapity, nierzadko wszystko. Katharsis. Zaczynam od zera. O ile chcę. Nic nie muszę. Mogę wszystko.
Najlepiej pisze mi się w ciszy, nad ranem, gdy cały dom jeszcze śpi. Myśli swobodnie przepływają niesione nurtem kawy, nieniepokojone przez bodźce zewnętrzne. Docieram wtedy do najdalszych zakątków umysłu i odkrywam nieznane lądy, sukcesywnie nanosząc je na mapy słowo po słowie. Niektóre zdania, czy zwroty trafiają do szuflady. To tak zwane myśli nieuczesane, dla których jeszcze nie stworzyłem grzebienia. Pomysły, zalążki, wersje robocze. Czekają na swój czas, skore zaprezentować się światu, nieświadome faktu, że ów świat nie jest jeszcze gotów, by je ujrzeć. Klucz do tej szuflady trzymam głęboko schowany.
Przeważnie potrzebuję dwóch, trzech dni na doszlifowanie tekstu. Biorę go po raz kolejny pod lupę, wyłapuję zagubione literówki i skróty myślowe, czytam na głos sprawdzając jak brzmi. Cyzeluję zdanie po zdaniu, przepuszczam przez sito korekty i gdy jestem przekonany, że mam przed sobą produkt najwyższej próby daję go Wam. Tutaj nie ma miejsca na półśrodki. Z szacunku dla Was i samego siebie.
Jest też oczywiście Muza. A jakże. Bez Niej nie powstałoby ani jedno zdanie, nie byłoby przestrzeni na przelewanie myśli na papier, czy podążanie za kursorem na monitorze. Ona jest najważniejsza.
A jeśli chcecie szczęśliwego zakończenia, to nigdy nie traćcie czujności, bo potwory zawsze gdzieś się czają pod łóżkiem. Człowiek nigdy nie pozbędzie się tego, o czym milczy. 




Inspiracje: Sted, Karel Čapek.

czwartek, 27 lutego 2025

Sezon na mikroby

Powiedz głośno o swoich zamiarach, a życie zaraz utrze Ci nosa. I to dosłownie...

Turnusy rehabilitacyjne planujemy z rocznym wyprzedzeniem, a nierzadko rezerwa jest jeszcze większa. Pozwala to poukładać na spokojnie wszystkie sprawy oraz obudować wokół sztywnych terminów życie zawodowe i rodzinne. W tym miejscu kalendarz jest beznamiętny i brak tu przestrzeni na improwizacje i impulsywne działania. Papier wszystko przyjmie (nawet jeśli terminarz od dawna już tylko elektroniczny), ale wszyscy wiemy, że los często weryfikuje nasze plany i rwie na strzępy misternie tkaną pajęczynę zamierzeń. Doświadczyliśmy tego w minione ferie zimowe. Z zaplanowanych dwóch tygodni turnusu rehabilitacyjnego wyszedł tydzień z okładem, a umówione wizyty u rodziny i znajomych zostały przesunięte na czas nieokreślony. Zawinił sezon grypowy i wrodzona obniżona odporność panny Julii. Hojnie podzieliła się z resztą rodziny czym tam miała i ostatecznie wszyscy wylądowaliśmy w łóżkach. Po turnusie zostało wspomnienie, kilka zdjęć i lekki niedosyt.

Serdeczne podziękowania dla całej kadry Ośrodka Rehabilitacji i Hipoterapii "Neuron" w Małym Gacnie za opiekę i profesjonalizm na tradycyjnie najwyższym poziomie i nieszablonowe podejście do kuracjuszy. Do zobaczenia (cicho sza...) latem ;-)

Krystyna, Ewa, Agnieszka, Joanna, Anna, Monika, Katarzyna, Kamila, Teresa, Bogna, Dorota, Tomasz, Artur, Dominik, Krzysztof, Aleksander oraz Andrzej - Wam z kolei dziękujemy za styczniowe darowizny na Julcine subkonto w Fundacji Dzieciom "Zdążyć z Pomocą" ❤️. Właśnie dzięki takim donacjom i przekazywanym przez darczyńców 1,5 % podatku usprawnianie ciała i umysłu Julki idzie pełną parą, bez zachodzenia w głowę, z czego to wszystko sfinansować. Tutaj każda złotówka przekłada się na Jej lepsze jutro, za co jesteśmy Wam ogromnie wdzięczni. Polecamy się również i w tym roku.
Dbajcie o swoje drogi oddechowe, bo chociaż czuć już powoli wiosnę w powietrzu i bociany ruszyły na północ, to zima nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa. Wracamy w marcu z nowymi tematami ;-)

PS
Najlepsza poduszka
To ta z taty brzuszka