Strony

wtorek, 13 września 2022

Tam i z powrotem

Szli gęsiego. Na ścieżkę wchodziło się jak gdyby przez sklepioną bramę do ciemnego tunelu utworzonego przez gałęzie dwóch ogromnych drzew, które pochylały się ku sobie, a tak były stare, tak ciasno oplecione bluszczem i tak brodate od porostów, że zachowały ledwie kilka sczerniałych liści. Ścieżka, bardzo wąska, wiła się kręto wśród pni. Wkrótce jasność dnia prześwitywała w wylocie bramy daleko za wędrowcami i otoczyła ich tak głęboka cisza, że każdy krok rozlegał się głośnym echem, i zdawało im się, że drzewa, schylone nad nimi, przysłuchują się uważnie.

Gdy oswoili oczy z półmrokiem, widzieli przed sobą i za sobą mały odcinek drogi w przyćmionym, zielonym świetle. Od czasu do czasu skąpa wiązka promieni słonecznych przedostawała się szczęśliwym przypadkiem przez jakąś szczelinę w liściach otwartą wysoko w górze, dzięki jeszcze bardziej niezwykłemu szczęściu nie grzęzła niżej nieco w splątanych konarach i zwichrzonych gałęziach i przebijała się ku ścieżce wąskim, lśniącym ostrzem. Lecz zdarzało się to rzadko, coraz rzadziej, aż wreszcie słońce znikło zupełnie.*

Szli gęsiego. Początek ścieżki przypominał łukowato sklepioną bramę mrocznego tunelu. Tworzyły ją dwa wielkie, nachylone ku sobie drzewa, zbyt stare i zduszone przez warstwy bluszczu i porostów, by wypuścić więcej niż kilka poczerniałych liści. Sama ścieżka była wąska i wiła się między pniami. Wkrótce światełko u wejścia pozostało daleko z tyłu, widoczne jako mały jasny punkt. Cisza była tak głęboka, że każde ich stąpnięcie zdawało się rozlegać głośnym hukiem, podczas gdy drzewa chyliły się ku nim, jak gdyby nasłuchując.

W miarę jak oczy wędrowców przyzwyczajały się do półmroku, zaczynali dostrzegać przed i za sobą kawałek ścieżki, pogrążonej w zielonym cieniu. Od czasu do czasu wąski promień słońca, który szczęśliwym trafem padł na szczelinę w gęstej pokrywie liści wysoko nad ich głowami i - jeszcze szczęśliwszym przypadkiem - nie zgasł gdzieś pośród splecionych konarów i sczepionych gałązek, przeszywał półmrok niczym wąska jasna klinga tuż przed ich oczami. Zdarzało się to jednak bardzo rzadko, a wkrótce zupełnie ustało.**

Szli gęsiego. Wylot ścieżki przypominał sklepioną bramę, wiodącą do mrocznego tunelu utworzonego przez splątane gałęzie dwóch potężnych drzew, bardzo starych i tak obrośniętych bluszczem i porostami, że niewiele już zachowało się na nich liści, a i te pomarszczyły się i sczerniały. Ścieżka była wąska i wiła się wśród pni. Wkrótce mrok zdusił światło dnia, które pozostało daleko za nimi niby jasna plamka na końcu tunelu, a cisza ogarnęła ich taka, że każde stąpniecie rozbrzmiewało jak głuchy łoskot. Zdawało się, że wszystkie drzewa się ku nim chylą, jakby nasłuchując.

Kiedy oczy już przywykły do ciemności, zaczęli dostrzegać pogrążony w zielonym półmroku kawałek drogi przed sobą i za sobą. Od czasu do czasu przez jakiś prześwit w ciemnej koronie drzew wślizgiwał się wątły promyk słońca, a jeśli miał szczęście, przenikał przez plątaninę konarów i gałązek i spływał przed nimi świetlistą smugą. Ale zdarzało się to rzadko, a wkrótce i z tym przyszło im się pożegnać.***

Jedna historia w trzech różnych przekładach. Troje wybitnych tłumaczy. W prywatnym księgozbiorze bez problemu znajduję owoce translatorskiej pracy każdego z nich, chociaż gdy zasilały jego szeregi, wzmianka o autorze przekładu była ostatnią rzeczą, która zajmowała moją głowę. Sięgam czasem po którąś pozycję i ze zdziwieniem odkrywam, że łączy je coś więcej, niźli tylko moje osobiste sympatie i wybory dokonane lata temu.

Przyglądaliście się kiedyś, kto tłumaczył Wasze ukochane książki? Warto wiedzieć i docenić tę tytaniczną pracę. To nie tylko znajomość języka oryginału, ale przede wszystkim umiejętność wejścia do głowy autora przekładanego dzieła i znalezienia drogi łączącej jego umysł z opuszkami palców, którymi spisywał zdanie po zdaniu, kreśląc postaci, miejsca i wydarzenia. To bliźniaczy sposób postrzegania świata, podobne poczucie humoru, taka sama wrażliwość. W złym tłumaczeniu, nawet najbardziej barwna historia jest (w najlepszym wypadku) tylko czarno - biała.

Zależy nam na tym, by paleta, którą malujemy świat widziany oczyma naszych dzieci, była kolorowa i pełna niespotykanych połączeń. Stąd też wieczorne czytanie do poduszki, podsuwanie nieoczywistej muzyki, czy też wizyty pod dachami kulturalnych placówek, dające szersze spektrum doboru barw. Naturalnie dla mamy i taty w słowie "nieoczywistość" zawierają się zupełnie odmienne rzeczy ;-) 

Obie także coraz częściej same decydują, jaki wachlarz kolorów znajdzie się na wspomnianej palecie, niejednokrotnie zaskakując nas nieszablonowym wyborem. To tak, jak z tłumaczeniami: jedno uniwersum, wiele interpretacji.

Kilka dni temu skończyliśmy czytać o przygodach Bilbo Bagginsa. Jedna z molinezji, które zamieszkały ostatnio w naszym akwarium dostała po nim imię. Drugą - na wyraźne życzenie Julki -  nazywamy Aaron Burr. Trzecia, na razie bezimienna czeka na swój czas. Jakieś pomysły? 

Dodam, że wszystkie wyglądają identycznie i tylko Julka je rozróżnia ;-)




   * J. R. R. Tolkien "Hobbit, czyli tam i z powrotem", Iskry 2014, przekład Maria Skibniewska (1960,1985)

  ** J. R. R. Tolkien "Hobbit, czyli tam i z powrotem", Amber 2012, przekład Paulina Braiter (1997)

*** J. R. R. Tolkien "Hobbit, czyli tam i z powrotem", Libros 2002, przekład Andrzej Polkowski (2002)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz