Strony

środa, 25 stycznia 2017

Wszelkie prawa niezastrzeżone ;-)


Pamiętacie mój listopadowy wpis o tym, jak Julka poprowadziła oddział biegnących Spartan do mety gliwickiej połówki? Hmm... Pytanie retoryczne - nigdy wcześniej nie mieliśmy tylu odsłon na blogu... :-)
My też pielęgnujemy w sobie te wspomnienia, a podczas tegorocznych ferii zimowych nabrały dodatkowego wymiaru. Wróćmy jednak na chwilę cztery miesiące wstecz... ;-)
Samo spotkanie ze Spartanami zostawiło w nas niezatarty ślad. Niesamowicie ubogacająca duchowo znajomość. Ich pojawienie się pozwoliło na spojrzenie na dysfunkcję własnego dziecka z nieco innej, szerszej perspektywy, a  - jestem o tym głęboko przekonany - w niektórych kręgach, otworzyło oczy na niepełnosprawność w ogóle.
Spartanie zostawili po sobie również wymierną pamiątkę. Swoje jesienne odwiedziny przypieczętowali bowiem przekazaniem na Julcine subkonto kwoty, dzięki której mogliśmy częściowo zrefundować Jej pobyt na turnusie rehabilitacyjnym, w wolnych od wszechobecnego smogu Borach Tucholskich.
Resztę pobytu Jula zawdzięcza Wam - to właśnie Wasze darowizny i Wasz 1%, który co roku przekazujecie na Julkę pozwolił na intensywną,  dwutygodniową terapię w "Neuronie" w Małym Gacnie. 




Turnus powoli dobiega końca, ale już teraz mogę z pełnym przekonaniem oznajmić, że te czternaście dni wytężonej pracy da Juli energetycznego "kopa" na najbliższych kilka miesięcy. Scenariusz przeważnie jest podobny, chociaż na pierwszy rzut oka nie jest to tak oczywiste. Zwykle ostatnie dni dwutygodniowego turnusu są nie lada wyzwaniem nie tylko dla Juli, ale także i dla prowadzących Ją terapeutów. Takich zmęczonych, niechętnych do współpracy "Julek" mają pod koniec turnusowych zmagań kilkanaścioro, czasem więcej, ale zawsze stają na głowie, by dziecko zmotywować do pracy, zainteresować, by nie "przesiedziało" tych ostatnich zajęć, ale faktycznie wyniosło z nich jak najwięcej.
Za każdym razem, po zakończonej - tak skompresowanej - rehabilitacji Julka wraca zmęczona do domu, a przez kolejne miesiące zarówno my rodzice, jak i Jej nauczyciele, oraz rehabilitanci, możemy wspólnie obserwować z jaką łatwością przyswaja wiedzę, czy wykonuje ćwiczenia, które wcześniej sprawiały Jej trudność.
Nic nie jest - niestety - dane na zawsze, psyche i soma Julki mają swoje ograniczenia, dlatego... staramy się wracać po taką stymulację, przynajmniej dwa razy do roku. 

















Serdeczne podziękowania dla wszystkich terapeutów, którzy przeprowadzili Julkę przez te dwa tygodnie. Jula skorzystała z pomocy logopedy i pedagoga (panie Krysia i Ela :-*), z terapii wzroku (pani Asia), z hipoterapii (pani Ania, Kasia z Robertem), z kynoterapii (Tomek z Bianką, Bellą i Tajgą). Usprawniała również umysł i ciało na zajęciach z Integracji Sensorycznej (panie Beata i Karolina), na zajęciach ogólnorozwojowych na sali (niezrównana pani Karolina), oraz doskonaliła motorykę małą podczas zajęć na terapii ręki (panie Ania i Monika). Osobne podziękowania dla Lucyny - za zapewnianie dzieciakom kreatywnych zabaw na popołudniowych zajęciach dodatkowych: kulinarnych i plastycznych, no i za wizytę alpak ;-)


W wolnych chwilach cieszyliśmy się dobrodziejstwem zimy, korzystaliśmy ze świeżego powietrza, a w nagrodę za dobre sprawowanie tata dał się namówić na wycieczkę do kina (niesamowicie plastyczna animacja Disneya "Vaiana") i spotkanie z zimowym Bałtykiem ;-)
 (fot. Lucyna :-* )




Jeszcze refleksja na koniec.
Każdy najmniejszy sukces Julki na drodze do normalności (w sensie zwykłego codziennego funkcjonowania, na co dzień niedocenianego przez zdrowych rówieśników, bo po prostu niedostrzeganego, jak chociażby prozaiczne poprawne trzymanie sztućców, czy  - nie wiem - dowolne z brzegu: wiązanie sznurowadeł), jest również... Waszym tryumfem :-) To dzięki Waszemu zaangażowaniu w nasza wspólną sprawę, jesteście  - na równi z terapeutami i nami rodzicami - autorami Julcinych powszednich zwycięstw. A te - jakkolwiek pompatycznie to zabrzmi -  kiedyś złożą się na ostateczną victorię :-)

PS ;-)   

czwartek, 19 stycznia 2017

Skok w nowy rok ;-)

Ze starym pożegnaliśmy się fenomenalnym koncertem sylwestrowym w Filharmonii Opolskiej. Jeszcze w październiku  udało mi się kupić cztery bilety w pierwszym rzędzie i ostatnie godziny roku spędziliśmy w towarzystwie niesamowitych artystów ze stołecznego Studia Accantus, którzy od kilkunastu miesięcy towarzyszą nam wirtualnie niemal każdego dnia. Koncert był... zjawiskowy! Dziesięcioro obłędnych solistów, za Ich plecami orkiestra symfoniczna pod batutą genialnego Przemysława Neumanna, a Wszyscy na wyciągnięcie ręki. Dziewczynki były zachwycone słysząc piosenki z ulubionych klasycznych animacji Disneya, a rodziców oczarowały interpretacje utworów musicalowych i charyzma wykonawców. Nie da się tego opisać żadnymi słowami, to po prostu trzeba przeżyć. Obłędnie spędzone dwie godziny i apetyt na więcej w najbliższym czasie ;-)



(fot. Borys Kozielski)

Z resztą - nasze dwa Żywioły też zostały dostrzeżone przez artystów, bo tak zapamiętale biły brawo, skacząc w miejscu z rękoma wysoko podniesionymi do góry, że Ci pokazywali Je sobie skinieniem głowy i wymownym spojrzeniem ;-)
Podczas występów naturalnie hamowaliśmy Ich zapędy potowarzyszenia wokalistom, co łatwe nie było, ale na szczęście wykonalne ;-)

Jako, że nie samą kulturą żyje młody człowiek, w tym roku - wzorem ubiegłego -  wzięliśmy udział w naszym lokalnym, drugim już Łabędzkim Biegu  Po Ćmoku. Sam bieg wpisany był w 25 finał Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, którą wspieramy od lat i co ciekawe, przypadał akurat w Julcine urodziny ;-)
Właściwie jakbym skopiował wpis z zeszłego roku, to bez zbytniego edytowania idealnie oddałby całe to pozytywne zamieszanie, w jakim mogliśmy wziąć udział w tegorocznej edycji. Znów była magia, ciemny las rozświetlony światłami czołówek i blaskiem pochodni, niespotykana atmosfera, znajome twarze na trasie. Znów Jula pokonała trasę częściowo na ramionach taty (czuć już, że jest starsza o kilka... kilo ;-) ), ale ze śpiewem na ustach. Co mogła śpiewać? Banalne pytanie ;-) Oczywiście Wiewiórkę na Drzewie i "OT, OTK, OTK Rzeźnik!" Niektórzy mieli okazję Ją usłyszeć, bo darła się na całe gardło ;-) Odległość przewidziana do pokonania, to co prawda zaledwie półtora kilometra, ale w ogóle się Julce nie dziwię, bo klimat samego biegu idealnie wpasował się w inne Rzeźnickie imprezy ;-)





Sami organizatorzy mają chyba mają jakieś układy "u góry", bo tego dnia zmieniła się pogoda i wiatr przegnał zalegający od kilku dni nad Gliwicami smog i biegło się naprawdę przyjemnie :-) 
W tym roku obyło się bez anginy, ale i towarzysząca nam Mama bacznie pilnowała, by Dziewczynki za bardzo się nie rozpędzały... ;-)

Kilka dni później zaczęliśmy ferie zimowe, zmieniliśmy powietrze i Jula rozpoczęła rehabilitację w terenowym oddziale bydgoskiego "Neurona" - w zagubionym wśród Borów Tucholskich Małym Gacnie. Ale to już inna para kaloszy i o nich - w kolejnym wpisie ;-)

PS Zdjęcia ze strony fb Studia Accantus, SP nr 32 w Łabędach,  II Łabędzkiego Biegu po Ćmoku, oraz moje ;-)