niedziela, 25 września 2016

"Idzie jesień, będzie psychicznie trudniej"

Co prawda jeszcze jej nie widać, ledwie kilka dni temu zaistniała w kalendarzu, ale... lato już powoli składa broń. Poranki straszą chłodem, słońce chowa się wcześniej za horyzontem, ustępując czerni nocy. Dla mnie osobiście tytułowy cytat z Marcina Świetlickiego, ma kilka aspektów. Kilkoma podzielę się z Wami w poniższym tekście.
Jesień, a więc wrzesień (czytaj szkoła). Gdy w kwietniu pisałem Wam o czekającym nas wyborze, nawet nie sądziłem, jak trudne będzie to zadanie. Orzeczenie jakie otrzymaliśmy w maju - niepełnosprawność  w stopniu umiarkowanym - determinowało wybór szkoły specjalnej, z czym liczyliśmy się od dawna. Ostatecznie podjęliśmy decyzję i od września Jula rozpoczęła naukę w Niepublicznej Specjalnej Szkole Podstawowej w Katowicach.


Z jednej strony nauczanie praktycznie indywidualne, kameralna liczba uczniów, przyjazna świetlica, prawie rodzinna atmosfera. Z drugiej mój osobisty strach, że nakładamy na Nią klosz, oddzielając Ją od reszty świata, pozostawiając w hermetycznie zamkniętym środowisku. Nic nie jest tylko czarne, ani tylko białe. Jula dość szybko zaaklimatyzowała się w nowym otoczeniu, wstaje rano z ochotą, wraca zadowolona i sprawia wrażenie szczęśliwej, a to chyba najważniejsze? Chociaż logistycznie jesteśmy zmiażdżeni.
Ten mój lęk też zdaje się, nie jest do końca uzasadniony. Przecież wychodzimy do ludzi, Jula spotyka się ze zdrowymi rówieśnikami, jest akceptowana. Wzorce kopiować będzie zewsząd, nie tylko ze szkolnego korytarza. Czas pokaże, czy szlak, na który Ją posłaliśmy, był tym najwłaściwszym. Nie ma  - niestety - możliwości dwutorowej wędrówki przez życie. Decyzję podejmujemy tu i teraz. Ziarno zasiane. Plony zbierzemy - nomen omen - na jesieni życia.
Jesień, a więc... słota (czytaj katary). Zaczęło się. Jula na antybiotyku od połowy zeszłego tygodnia, Zosię powaliło trzy dni później. My jeszcze jakoś się trzymamy, faszerujemy farmaceutykami dopychając mądrościami babcinej spiżarni, ale... to taniec na linie. Bez zabezpieczenia.
Jesień ma też dobre strony, żeby nie było, że narzekam ;-) Długie wieczory, lektura w fotelu, drewno trzaskające w piecu, zupa dyniowa z imbirem, grzane wino... Czas dla siebie, czas dla przyjaciół. Przyjaciele są ważni. Wpuściliśmy ich kiedyś do swojego serca i zostali w nim na zawsze. Dajemy Im swoją obecność, uwagę, troskę i chęć sprawienia, by byli szczęśliwi. Martwimy się o nich, jak o siebie. Czasem nawet bardziej. Chcemy z Nimi spędzać czas, dzielić się radościami i smutkami. Są nam niezbędni do życia i chociaż wiemy, że "można żyć bez powietrza", bez Nich gaśniemy. 
I jeżeli nawet będzie psychicznie trudniej, to mamy przyjaciół, z którymi możemy zawsze porozmawiać, albo pomilczeć. Ofiarować Im swój czas. Z którymi wreszcie możemy wspólnie upichcić grzane wino i zupę dyniową z imbirem. Albo naleśniki ;-)
Więc uszy do góry, dbajmy o siebie nawzajem, cieszmy się ze zbliżającej się złotej polskiej i za Andrzejem Waligórskim powtarzajmy: "Jesień idzie, nie ma na to rady!" :-)

poniedziałek, 5 września 2016

The future is not set ;-)

Serdeczne podziękowania dla Przyjaciół z Gliwic za lipcową jeszcze (!) darowiznę, którą po zaksięgowaniu na Julcinym subkoncie w Fundacji Dzieciom "Zdążyć z Pomocą" mogliśmy wykorzystać do opłacenia turnusu rehabilitacyjnego w Małym Gacnie :-) M., E. - dziękujemy :-*

Dwa tygodnie na turnusie w Neuronie, minęły niczym czternaście mgnień lata ;-)
Czas, który Jula tam spędziła pracując  nad sprawnością ciała i umysłu, zaprocentuje w najbliższych miesiącach. Po każdym turnusie tak jest. Dwa tygodnie intensywnej rehabilitacji, a potem skok do przodu :-) 

Hipoterapia na Rudej

Mały Zagłoba z Bellą ;-)

 Równowaga i koordynacja

Nauka poprzez zabawę

W chwilach wolnych od ćwiczeń odkrywaliśmy wspólnie zakątki Borów Tucholskich (m.in. fenomenalny, tajemniczy i dziki Rezerwat Cisów Staropolskich, skąd inspiracje do swoich prac czerpał Leon Wyczółkowski),  połykaliśmy kilometry - na różne sposoby zmuszając nasze ciała do aktywności ;-)

Wielki Kanał Brdy

Zaskoczyła nas pobliska Bydgoszcz, która z anonimowego miejsca na wakacyjnej mapie naszych wędrówek, stała się miastem, do którego będziemy chcieli wrócić. Niezwykle malownicza, przyjazna turystom, z charakterem.



Turnus się skończył, a my rehabilitujemy się dalej we własnym zakresie. W ostatnią niedzielę wakacji wybraliśmy się więc do Ustronia i przy jękach, oraz zawodzeniach piękniejszej 3/4 naszej rodziny wspięliśmy się na Czantorię ;-) Krok za krokiem, od dolnej stacji kolei linowej, nartostradą do stacji górnej, a potem dalej szlakiem na sam szczyt. Zajęło nam to chyba ze trzy godziny, ale nie o czas tu chodziło, ale o pokonanie trasy na własnych nogach. Rehabilitacja ruchowa i oswajanie z górami w jednym. Bez noszenia na plecach, rękach, czy na barana ;-)

Na szlaku
 Radość w czystej postaci

 Zmęczone, ale szczęśliwe :-)

 Szczyt zdobyty :-)

W nagrodę droga powrotna nieco szybsza ;-)

W ramach gimnastyki umysłu w minioną sobotę, wystartowaliśmy rodzinnie w grze miejskiej organizowanej przez Miejską Bibliotekę Publiczną z okazji narodowego czytania "Quo Vadis". Przeszło siedem kilometrów pokonaliśmy na piechotę (Jula częściowo na moich barkach, bo chcieliśmy się zmieścić w limicie czasowym), tropiąc ślady Henryka Sienkiewicza rozmieszczone sprytnie w obrębie miasta przez organizatorów rajdu.
Świetna zabawa, wspólnie spędzony czas i niesamowicie pozytywni ludzie, zarówno wśród konkurencyjnych drużyn, jak i na poszczególnych punktach z zadaniami.


Dla nas powrót do przeszłości, do szkolnej lektury, dla Dziewczynek trochę inny sposób na spędzenie sobotniego przedpołudnia i poznanie klasyki literatury. Dla Juli dodatkowo aspekt społeczny - integracja. Dla współgraczy - oswojenie się z niepełnosprawnością intelektualną. Nie było przegranych :-)

Baterie naładowane. Pora wrócić do obowiązków. Praca, przedszkole. Dla Juli nowa szkoła. Musimy wskoczyć w dobrze naoliwiony mechanizm trybów codzienności. Wcale nie szarej. Od nas zależy jakich barw nabierze. Jak mawia klasyk: the future is not set ;-)